sobota, 19 grudnia 2015

Polskie paradoksy, francuski flair

"I odpuść nam nasze…" Janusz Leon Wiśniewski


Na Wiśniewskiego trzeba mieć nastrój, a przede wszystkim czas. W żadnym wypadku nie wolno po niego sięgać, kiedy codzienność funduje urwanie głowy… Lepiej zdążyć złapać oddech, bo łatwo przeoczyć to, co między wersami, albo lektura zwyczajnie może nie sprostać oczekiwaniom. "I odpuść nam nasze..." wzbudza skrajne uczucia, bo jak to: podwójny morderca, który dostaje od losu 'drugie życie', przeradza się we Francuza, kochającego polskość bardziej niż niejeden z nas? Wiśniewski lubi rozdźwięk, ale kto sprosta dysonansom tej powieści, inaczej spojrzy na to, co z racji pozornej prostoty tak trudno docenić w pędzie codzienności. Książki Wiśniewskiego mają w sobie to coś, dzięki czemu nawet mimo początkowych trudności wzbogacą i zapadną w pamięć.


Z "I odpuść nam nasze winy…" miałam nie lada przeprawę. Na początku trudno się wczytać, a jak już się uda, to przymusowa przerwa zupełnie wytrąci z równowagi. Wiśniewskiemu jednak udaje się zdobyć czytelnika po kilku akapitach. Nie wiem, jak on to robi, ale pomimo mojego wyjątkowego sceptycyzmu w przypadku tej książki, znowu mu się udało. 

Fakty a fikcja


Samego wydarzenia nie pamiętam, bo w październiku 1991 raczej miałam inne rzeczy w dziecięcej główce, ale przed lekturą postanowiłam się poinformować. Nie wiem, czy to właściwe podejście. Lubię wiedzieć, ale w tej powieści fakty nie grają pierwszych skrzypiec, dlatego ani nie odradzam, ani specjalnie nie polecam.

Morderstwo Andrzeja Zauchy i Zuzanny Leśniak pod jednym z krakowskim teatrów odbiło się echem wykraczającym daleko poza granice Polski. Zazdrosny mąż - Francuz od lat mieszkający w Polsce - jeszcze tego samego wieczoru stawił się na komisariat policji, bez słowa sprzeciwu czy tłumaczenia oddał w ręce wymiaru sprawiedliwości i w różnych polskich więzieniach odsiedział wyrok 15 lat co do dnia. Dzisiaj pod zmienionym nazwiskiem żyje i tworzy. Jego historia stanowi podwaliny powieści "I odpuść nam nasze…", która wprawdzie wydana została przez Tomasza Sekielskiego w "Serii na f/aktach", jednak - czego zapominać nie należy - jest fikcją literacką.

I tu wkracza Janusz Leon Wiśniewski, jeden z najbardziej poczytnych polskich pisarzy, od lat mieszkający we Frankfurcie nad Menem. Nie wyobrażam sobie, że nie usiadł twarzą w twarz z osobą, która jest inspiracją do tego tekstu. Może i nie, może znowu żonglował empatią. Swoim czytelnikom Vina aka Wincenta przedstawia jednak w czasach współczesnych, po "tamtym zdarzeniu", przeplatając główną akcję jego wspomnieniami z młodości, Francji, PRLu, aż w końcu zza krat. Te więzienne fragmenty, doprawione odpowiednio dobitną gwarą, są wstrząsające - momentami przyprawiają o ciarki tylko po to, żeby za chwilę wzbudzić irracjonalne współczucie albo zaszokować ludzkimi gestami w miejscu, gdzie nikt 'niewtajemniczony' by się tego nie spodziewał. Całe oczekiwanie na apogeum - nawet nie na wyznanie winy, bo to aż bije w oczy od początku, ale wersję wydarzeń z perspektywy sprawcy - cała uwaga rozprasza się na cząstkowe historie, które zdają się mówić o głównym bohaterze więcej, niż jego akta skompletowane w segregatorze, ukrytym głęboko w piwnicy. Fikcja? Dystans? Trudno powiedzieć.   

"I odpuść nam nasze…" to ani ambitny romans, ani spowiedź, za to Wiśniewski w swoim stylu, skonfrontowany ze światem, do którego nikt dobrowolnie nie chciałby mieć dostępu. Nie ujął mnie jak z zeszłorocznym "Grandem", ale zmusił do zastanowienia - nie tylko nad (szeroko pojętą) drugą szansą. 

Mistrzowie drugiego planu


Wiśniewski daje i zabiera - czasem wzbudza to tylko lekką irytację, niekiedy złość, ale potrafi też tak niewiarygodnie unieść duszę, że nić tylko ruszyć w świat i spotkać kogoś na miarę postaci, opisywanych przez niego jako tło. Kilka kartek wystarczy, żeby oniemieć i dłuższą chwilę zastanawiać się, jak zareagować. "I odpuść nam nasze winy…" stanowi poczet postaci pojawiających się na chwilę, a zmieniających życie, na dobre i na złe. Autor kreuje osoby, z którymi główny bohater spędza lata albo moment, czas nie jest wyznacznikiem. To ludzie, z którymi za młodu walczyło się w słusznej sprawie, ale też tacy, którzy przemknęli, a po latach gotowi są udzielić pomocy, albo inni, którzy zapisawszy się w historii jako "pierwsza/-a" zniknęli na zawsze i nigdy więcej nie staną na drodze. Ludzie, którzy odeszli na zawsze na własne życzenie, jak i ci oddający ostatnie tchnienie z uśmiechem na twarzy. Osoby żyjące w swoim świecie, do których wraca się choćby na chwilę, zaczerpnąć czegoś znajomego, niezmiennego, niepowtarzalnego. Ludzie obcy, a jednak bliżsi niż ci, których wydawało się znać na wskroś. Wspomnienia niewiarygodne, choć takie, które mogły się zdarzyć albo mogą spotkać każdego, kto zdoła się zatrzymać i zauważyć ich wyjątkowość.

Jak o Polsce Polak (nie) potrafi…


"I odpuść nam nasze…" to w dużej mierze historia miłości Francuza do Polski, jego ojczyzny z wyboru. O "nie do wiary", które spotkał, będąc tu pierwszy raz; paranojach PRLu, o których dzisiaj krążą legendy; mentalności tak różnej od francuskiej i niuansach języka, na których zrozumienie Francuz podobno potrzebuje trzy razy dłużej niż inni obcokrajowcy. To powieść o tym, jak silna musi być fascynacja, że za młodu zaczyna się samotne życie w zupełnie obcym kraju, a później jeszcze raz na nowo, po "tamtym zdarzeniu". Pewnie, że pełno tu polskich ułomności, wad i cech, z których kto mądrzejszy sam się śmieje, lecz nie ma w tym ani krzty kpiny czy niezdrowej krytyki. Powieść przepojona umiłowaniem polskości, jak często u Wiśniewskiego - niektóre aspekty łatwo zrozumieć, inne dziwią bądź zawstydzają, jednak zgodnie trzeba stwierdzić, że nasze są, polskie. 

Można wyobrazić sobie różne sytuacje, próbować postawić na miejscu innych, współczuć albo mieć empatię - ale są momenty, gdzie lepiej odetchnąć z ulgą, że nie nam przyszło to oceniać. Długo nie pasowały mi dwa drastycznie różne obrazy głównego bohatera, które dla Wiśniewskiego już od wstępu musiały stanowić całość, ale zapomniałam się i wczytałam, aż cała historia oderwała się od faktów, nawet tak tragicznych jak wydarzenia z 1991. Ciekawe przeżycie, zostawiające osąd każdemu (niezdecydowanemu) we własnym zakresie - chapeau bas

+

  • zaskoczenie, kiedy okazuje się, jak niezauważalnie fikcja wyparła fakty
  • z książkę w kolejce, 
  • opowieści o winach,
  • "paradoksalna sytuacyjność polskich form językowych", 
  • zamiłowanie Polaków do poruszania się samochodami - wszędzie i po wszystko ;)


-

  • irracjonalna duma i hańba,
  • (nieunikniona, ale jednak) brutalność i kilka tak drastycznych opisów, że wręcz zbiera się na wymioty,
  • bohaterowie zabierani na zawsze, nawet jak na własne życzenie…
  • (zapewne rzecz gustu, ale dla mnie męczące:) nieporęczny format i czcionka a la akta.


Komu polecam? 

Nie wiem, czy każdy znajdzie w tej książce coś dla siebie, czy każdy zniesie ten rozstrzał, zwłaszcza na początku. "I opuść nam nasze…" nie polecam ani zagorzałym patriotom, ani tym, którzy z zasady nie dają drugiej szansy. Książka nie nadaję się też dla wielbicieli faktów, choć faktycznie kilka się przewinie. Co do fanów Wiśniewskiego nie jestem do końca pewna, bo to jednak zupełnie inne założenie niż pozostałe powieści tego autora. Polecam jednak jako wyzwanie, konfrontację faktów z fikcją albo dla wewnętrznej walki z osądami. Powieść dla myślicieli, którzy potrafią się wyłączyć z rzeczywistości, czy to z książką, czy bez.

A może też...

Weekend w Grandzie


"Grand" Janusz L. Wiśniewski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz