piątek, 18 marca 2016

Pozdrowienia z(za) grobu

"Martwy rewir" Jim Butcher


Każda kolejna część Akt Dresdena ma potencjał blockbustera: nie trzeba długo czekać, aż ktoś kopniakiem wywali drzwi i akcja ruszy jak kula śnieżna. Tym razem Butcher folguje sobie z nie-umarłymi, zabawia się propozycjami nie do odrzucenia i kusi głównego bohatera nie tylko kobiecym urokiem. "Martwy rewir" kręci się jak kołowrotek i nagle zatrzymuje, a siła odśrodkowa odrzuca czytelnika na bezpieczną odległość - bo przecież Mag ma wydawać kolejne części co dwa miesiące… Nawet, jeśli od poprzedniej konfrontacji z niesfornym chicagowskim magiem minęły miesiące, fala zaaferowania zaleje każdego fana Dresdena po kilku pierwszy kartkach, a dzięki dobitnym dialogom szybko dostrzeże to, czego niespostrzeżenie mu brakowało podczas przerwy. 


Bardzo niesubiektywnie stwierdzę bez zastanowienia, że czekanie się opłacało. A po przemyśleniu i tak zdania nie zmienię…


Inwazja nekromantów, albo Dresden i Dziki Gon


Zbliża się Halloween, kiedy granica między światem żywych a Nigdynigdy umarłych się zaciera. Choć tym razem główną imprezą nie będą urodziny Dresdena. Coś musi się święcić, skoro jeden z jego najzagorzalszych wrogów zagina przesuszony szpon na samą Murphy. Dresden oczywiście chronić będzie swoją przyjaciółkę za wszelką cenę, nawet jeśli jest nią Słowo Kemmlera - zaginiony dorobek największego nekromanty w historii, ściganego przez Białą Radę, i to całą. Kemmler ginął dwa razy. Za drugim podobno na pewno. Jego uczniowie niezależnie od siebie krzyżują jednak Harry'emu szyki, żeby w Darkhallow zagarnąć moc czyniącą z nich bogów. I tak, trzy dni wcześniej zaczyna się wyścig z czasem. Diabelska deadline…

"Martwy rewir" ma w sobie to, co już się zna z poprzednich części i uwielbia niezależnie od istot, z którymi magowi przyszło się tym razem potykać. Dzierżący władzę nad umarłymi nekromanci - w tym zbierający trupy Capiorcorpus - produkują zombie na potęgę, szykując się na przywołanie duchów pokroju pradawnego Erlkinga i jego Dzikiego Gonu. Im bardziej Dresden stara się nie stawać im na drodze, obmyślając plan działania, tym większe spustoszenie sieją kolejne konfrontacje. Szkoda, że tak poróżnił się z magiem McCoy'em, Murphy akurat wyjechała na Hawaje, a o Michael'u ani widu ani słychu… No ale "nie ma tego dobrego, co by na gorsze nie wyszło"!

Butcherowski bałagan, dresdenowski czar


To, co amerykański autor wyprawia z poszczególnymi wątkami, najzwyczajniej w świecie imponuje, a wręcz zapiera dech. Dobrze, że Butcher się nie gubi, bo z czytelnikiem może być różnie… Akcję śledzi się z wypiekami na twarzy, a książkę szkoda odłożyć choćby na chwilę. Są momenty olśniewające, ale odstępy między nimi gwarantują przednią rozrywkę z lekko podniesioną adrenaliną. 

W oczy rzucają się konfrontacje Dresdena z płcią przeciwną. Jego heroiczna potrzeba ratowania kobiety z opresji nie raz wpędzi go w tarapaty: bez względu na to, czy 'ofiara' jest niepozorną sklepową, skrywającą się za oprawkami grubych okularów (a swoje walory pod połami luźnych łachów…eh, co za seksizm), czy potężną demonicą, pięknym upadłym aniołem czekającym na skinienie palca, główny bohater traci rozum. Budzi to uczucia od radosnych po współczujące, a "Martwemu rewirowi" dodaje pikanterii, na którą chyba tylko czytelniczki będą patrzyły z przymrużeniem oka. No ale co kto lubi - ja od pierwszej części zaliczam się do niekwestionowanych fanów Akt Dresdena, połykam każdy tom bez względu na podobieństwa albo hollywoodzkie (nie)wypały i tym razem cierpliwiej czekam na niedługo obiecaną ósmą część ("Dowody winy"). Polecam przynajmniej tak, jak poprzednie tomy, z dodatkową gwiazdką w ocenie dla "Martwego rewiru".

+

  • "Zabili mój wóz",
  • mistrzyni manipulacji Lasciel i inne utalentowane przedstawicielki płci pięknej, 
  • Światowe Stowarzyszenie Psychotyków,
  • Butters pokojnujący własne słabości i to, co wyrosło z Myszka,


-

  • Die Lied der Erlking?!
  • śladowa ilość Murphy…


Komu polecam?
Chyba najbardziej polecam fankom fantasy, które zamiast się identyfikować z silnymi bohaterkami wolą śledzić poczynania - w obu tego słowach znaczeniu - czarującego maga, którego charakter usiany jest wadami bardziej niż twarz kilkudniowym zarostem. Choć nad charakterem podobno pracuje się całe życie, nieprawdaż? Harry Dresden definitywnie ma to coś. Nie polecam serii jednak tym, którzy wolą stonowane lektury, tracą cierpliwość przy scenach rodem z amerykańskich filmów, wykazują mało tolerancji dla (nie)ludzkich ułomności lub mają problemy z zapomnieniem popełnianych przez innych błędów. Komu Butcher zdążył skraść wyobraźnię, "Martwy rewir" chapnie i znowu będzie chciał więcej. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz