środa, 12 października 2016

W cieniu

"Genialna przyjaciółka" Elena Ferrante


Rzadko się zdarza książka, która wywiera niejasne wrażenie, w każdym razie żadne wyjątkowe. Dla mola książkowego mało jest sytuacji bardziej deprymujących niż rozstanie się z powieścią i zastanawianie, co o niej myśleć albo powiedzieć, co zapamiętać, a najlepiej od razu zapomnieć. "Genialnej przyjaciółce" jednoznacznie trudno coś zarzucić. Konstrukcja fabuły zakrawa na teatr jednej aktorki, choć czasem nie wiadomo, która z dwóch głównych bohaterek tak naprawdę wiedzie prymat. Tajemnicza Elena Ferrante to wyzwanie dla czytelników lubiących doszukiwać się sedna w szczegółach, którym niestraszna walka o byt biedoty, widziana oczami nastolatki grającej wiecznie drugie skrzypce…
 

… nie wiem, co myśleć. Może i wstyd się przyznać, ale tą "znaną włoską pisarkę" wirtualnie zauważać zaczęłam dopiero po tym, jak jedna z jej najgłośniejszych powieści została mi sprezentowana. Oczekiwania rosły adekwatnie do zaskoczenia tym, że niespodziewanie "Genialna przyjaciółka" przyciąga wzrok z listy 20 najlepszych książek XXI w. według BBC czy jako powieść sezonu, nie wspominając już o ostatniej aferze wokół ujawniania tożsamości autorki. Urosły te oczekiwania… Bo czy nie każda dziewczynka pokonywała codzienne wyzwania dzieciństwa z przyjaciółką od serca, którą wspomina nawet jako dorosła kobieta, a może i wspólnie z nią? Z takim nastawieniem zaczęłam powieść Ferrante, a skończyłam jak widać powyżej. 

Chyba pierwszy raz poświęcę autorce - częściowo wbrew jej woli - więcej uwagi niż jej powieści. Skoro miało być o paratextach, to tu musi być.

Psiapsiółki, czyli przyciąganie przeciwieństw 


Lili znika bez śladu, nie pozostawiając po sobie nawet włosa. Jej rozhisteryzowany syn dzwoni do jedynej osoby, która na całe zajście mogłaby znaleźć jakiekolwiek wytłumaczenie - do Eleny, najlepszej przyjaciółki Lili od dekad. Riposta jest jedna tak prosta, że aż przerażająca, a to dopiero wstęp do historii. Elena zaczyna spisywać historię skomplikowanej przyjaźni, która połączyła dwie skrajnie różne dziewczynki w latach 50-tych, gdzieś w jednej z najbiedniejszych dzielnic Neapolu. "Genialna przyjaciółka", pierwszy tom czteroczęściowej serii Eleny Ferrante, sięga od dzieciństwa w miejscu nie do zniesienia aż do dojrzewania do pierwszego ślubu. Czytelnikowi dane jest śledzić codzienne sceny, jakby stał z boku i mógł się wszystkiemu przyjrzeć. Z naturalną precyzją i dobitnością, dzięki drobiazgom, których czasem nawet nie chciałby się wiedzieć, albo które zdają się zdawkowe, narratorka prowadzi odbiorcę przez biedę, przemoc, niewiedzę i zacofanie. Sama Elena, będąc wiecznie tą drugą, gorszą, widzi w Lili promyk nadziei na lepsze jutro - trzyma się kurczowo fantazji przyjaciółki, bezkrytycznie przystaje na jej propozycje, mimowolnie inspiruje się ją, zamiast zastanowić nad własnymi wyobrażeniami… 

Lili trudno (od razu?) polubić. Niełatwo jej też czegoś zazdrościć albo zrozumieć fascynację rówieśników. Można obserwować ją sceptycznie, ale nie neutralnie. Może jej być żal, jak wielu innych bohaterów. Nawet jeśli treść nie wciąga, historia jest przekonywająco prawdziwa, tak wierna rzeczywistości, że aż chce się odwrócić wzrok. Są uniesienia, ale bez czaru, podobnie jak niespodziewane zwroty akcji, które jednak nie zmieniają świata przedstawionego. Powieść jak życie; pełna złudzeń, marzeń i bezwzględnych realiów. Zapewne może się podobać, przy czym jej piękna trzeba chyba umieć szukać. Ja zauważyłam przebłyski, które niestety szybko zalała szara rzeczywistość. Ferrante, mimo braku oczekiwanych bodźców do identyfikacji, zadbała jednak o taką spójność i płynność akcji, że chciałoby się dowiedzieć, co tak naprawdę zmusiło Lili do zniknięcia. Niestety - w moim przypadku nie do tego stopnia, żeby sięgnąć po następne części. Chętnie jednak poczytałam więcej o samej autorce. 


Aura wokół autorki


Elena Ferrante to pseudonim artystyczny, który miał zapewnić koncentrację na książce, a nie na osobie, która ją napisała, zgodnie z ideą dzieła samego w sobie, samo istniejącego. Zepchnięcie autorstwa na dalszy plan kłóci się oczywiście kompletnie z koncepcją Genette'a, według którego tekst nie może istnieć bez peri- i epitekstów, czyli paratekstów materialnie związanych z tekstem właściwym (jak np. tytuł, autor, dedykacja, blurb - wszystko tworzące z nim książkę) i tych o nim, krążących wokół niego, chociażby recenzje w mediach. Podejście Ferrante z jednej strony może być aprobowane, bo przecież powieść powinna poruszać, z drugiej tylko czekać, aż zaczną się zarzuty zabiegu marketingowego i innych machlojek. Zwłaszcza, że książki sygnowane nazwiskiem Ferrante cieszą się popularnością, dociekliwi dzisiejszych czasów musieli zacząć węszyć. W rzeczywistości, gdzie dostęp do informacji jest praktycznie nieograniczony, ich celowy brak może co poniektórych doprowadzić do szału…

Tego też nie rozumiem. Jak można śledzić przelewy bankowe wydawnictwa, żeby namierzyć kogoś, kto wyraźnie sobie tego nie życzy, albo, delikatniej mówiąc, chce pozostać w cieniu? Przecież chodzi o książkę, co więcej: beletrystykę - żadną literaturę faktu, tekst jawnie obnażający czyjąś prywatność, kogokolwiek szkalujący, propagujący zakazane idee czy szkodzący innemu człowiekowi w jakikolwiek sposób. Cała ta afera wokół autorstwa "Genialniej przyjaciółki" i reszty tetralogii może i zwraca uwagę na samą książkę, ale moim zdaniem bardziej ją od niej odwraca - czyli dokładne przeciwieństwo tego, co zamierzała Ferrante. I znowu może się zacząć - co, tak naprawdę, autor/-ka chciał/-a osiągnąć…? To wie tylko on/ona sam/sama. 

Jasne, tożsamość twórcy - tu skupiam się na literaturze pięknej, choć pewnie nie tylko jej się to tyczy - rzuca cień na jego dzieło, mnoży (nad)interpretacje i dopełnia tekst, ale czy doprawdy jest informacją tak istotną, że w niektórych przypadkach nie można sobie tej wiedzy darować? Z naukowego punktu widzenia osoba Ferrante to na pewno rzadko spotykany fenomen, który prowadzi do ożywionych dyskusji (poprzednia podobna burza medialna to chyba Robert Galbraith?). Mimo to uważam, że każdemu przysługuje prawo do bycia pozostawionym w spokoju, skoro nie ogranicza to praw innych ani nie narusza nadrzędnego interesu publicznego. Jego sprawa. 

A do kogo autor/-ka "Genialnej przyjaciółki" faktycznie przemówi, będzie wiedział, jak zareagować i co myśleć. Książka wartościowa, choć nie dla każdego

+

  • drobiazgowość i spostrzegawczość autorki,
  • kult książki,
  • szarości neapolitańskiej rzeczywistości ostre jak brzytwy,
  • mimo wszystko: ciepłe gesty w niespodziewanych momentach,
  • symbolizacja jednej pary butów, mówiąca więcej niż potok słów, 


-

  • ubóstwo wewnętrzne i intelektualne większości przedstawionych postaci,
  • nurtujące pytanie, która z nich w końcu jest genialna...


Komu polecam?

Nie polecam czekającym na piękno damskiej przyjaźni, szeptanie, chichoty, spełnianie marzeń i księcia z bajki. "Genialna przyjaciółka" pełna jest przytłaczającej codzienności i rzeczy, których wbrew świadomości ich istnienia, woli się nie doświadczyć na własnej skórze. Mimo to, nie jest to powieść pesymistyczna, jedynie prawdziwa, z nutką nadziei. Polecam tym, którzy lubują się w skomplikowanych portretach psychologicznych i adekwatnych do tego relacjach międzyludzkich. Książka nie spodoba się odbiorcom świadomym niesprawiedliwości losu i nieszczęść spadających jak grom z jasnego nieba, którzy w literaturze szukają - nawet jeśli wzruszającej, to jednak - odskoczni od codzienności. Jako prezent dla przyjaciółki, podkreślający wyjątkowość obdarowywanej, polecam jak najbardziej. (I dziękuję za niego!)


A może też...


Curriculum curiosum, c.d.


"Dziunia na uniwersytetach" Anna Maria Nowakowska







Kobiety kapital(istycz)ne


"Suki" Krystyna Kofta





2 komentarze:

  1. Właśnie szukam odpowiedniej książki, którą mogłabym podarować przyjaciółce. Może akurat wybiorę tę :)


    ____________________________
    http://bit.ly/2dUTSWD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. czemu nie? w najgorszym wypadku weźmie do siebie tytuł :)

      Usuń