niedziela, 22 stycznia 2017

Wojskowa tajemnica wiralna

"Straceńcy" Ingar Johnsrud


fot. Wydawnictwo Otwarte
Niecały rok temu kryminałem "Naśladowcy" Ingar Johnsrud zadebiutował w Polsce. W Skandynawii Norweg zdążył już stanąć w szranki z wielkimi swojego gatunku, a na naszym rynku - dając wiarę wtajemniczonym źródłom ze świata wydawniczego - zdecydowanie do tego zmierza. "Straceńcy", czyli druga cześć cyklu o niesztampowym Fredriku Beierze, ukaże się u nas 15 lutego 2017*. Znowu jest na co czekać, bo to (póki co) jedna z tych serii, w których następna część lepsza jest od poprzedniej. Zło, karmiące się najbardziej pierwotnymi z ludzkich instynktów i lęków, powróciło… Choć gdyby wszystko było czarne i białe, szare kryminały Johnsruda szybko by zaszufladkowano. Zamiast tego mamy serię morderstw osób z podwójną tożsamością i tajną akcję komandosów, prześladującą wielu po dziś dzień. Jest nad czym główkować!


Tak jak w "Naśladowcach" dominowało uczucie grozy i strachu przed grasującym snajperem, tak w "Straceńcach" króluje skrzętnie ukrywana tajemnica rządowa i nieustanne skołowanie. Będąc okazyjnym pochłaniaczem skandynawskich kryminałów przemyka mi przez myśl pytanie, do czego u Johnsruda przyczepiliby się kryminalni koneserzy: że standardowo zdziera maski, pokazując prawdziwą twarz - zwykłych ludzi i rządzących polityków? Kreuje psychopatów wtapiających się we współczesne społeczeństwo zbyt gładko, żyjących pod przykrywką latami, aż doczekają tego właściwego momentu do ataku? Właśnie teraz? I ktoś prędzej czy później powiąże fakty? Nie wiem. Może trzeba dojść do pewnej wprawy, żeby właściwie wiązać ze sobą poszlaki, a może cała frajda leży w towarzyszeniu śledztwu i rozważaniu obu perspektyw - spojrzenia tych, którzy kluczą, i tego, kto ich wodzi za nos… 

"Straceńcy" startują bezlitośnie, a później spuszczają z tonu do momentu, kiedy codzienna policyjna robota zaczyna mieć drugie dno, zbyt głębokie w kwestii bezpieczeństwa państwa.

Denat w dublecie


Beier ma dosyć dochodzeń w sprawach przemocy w rodzinie. Borykając się z własnymi problemami i nieustannie obwiniając o śmierć synka sprzed lat, miesza morze alkoholu z psychotropami, aż niezdolny przypomnieć sobie przebiegu pewnego wieczoru, budzi się w szpitalnym łóżku. Na pełną rekonwalescencję nie ma czasu, bo w kanale znaleziony zostaje denat. Brutalnie torturowany przed śmiercią, okazuje się nie do namierzenia - bez dowodu, bez tożsamości, bez danych osobowych w jakimkolwiek norweskim rejestrze. Może i nie byłby to przypadek tak ekstremalny, gdyby przy innym denacie nie znaleziono dokumentów, wskazujących na tę samą osobę… Kto kasuje wszelkie informacje osobowe i żyje jak gdyby nigdy nic? Co takiego wie, że rząd państwa przymknął na to oko? I kto zlecił jego zabójstwo, kto przeprowadził tak potworną egzekucję?! Pytania zaczynają się mnożyć na pierwszych dziesiątkach stron i nie sposób śledzić dochodzenie na spokojnie.   

(Nie)Męskie przyjaźnie


Johnsrud nie zapomina o zwykłych, ludzkich wartościach. W "Straceńcach" wystawia przyjaźnie na próbę. Kafę Iqbal i Fredrika coś w międzyczasie poróżniło. Mimo, że uratowali sobie nawzajem życie i połączyły ich nierozerwalne więzy, ich relacja ogranicza się do profesjonalnej poprawności. Ich niedawno fantastyczna współpraca sprowadza się aktualnie do wspólnego wykonywania przydzielonych im obowiązków. Na tym etapie nie ma co drążyć, bo potencjał tej pary w pełni wykorzystany zostanie chyba dopiero w następnej części. Póki co profesjonalizm Kafy przeplata się z odchyłami Fredrika, a ich inteligencja nie raz sprowadza śledztwo na te właściwe tory. Oboje chodzą obok siebie na palcach, jednak w ekstremalnych sytuacjach nie potrafią pozostać trzeźwo obojętni. Ciekawe, co jeszcze razem zdziałają, i czy ta przyjaźń zastąpi pewną utraconą…

W międzyczasie partner Beiera, specyficzny i nie przez wszystkich lubiany Andreas Figueras, zaczyna się zachowywać inaczej niż dotychczas. Policyjny wyga zaczyna prowadzić dochodzenie na własną rękę, nie widząc w tym nic złego. Zataja informacje? Po co? Jaki może mieć interes w tym, żeby cały wydział dowiedział się o nieudanej próbie samobójczej kolegi, ba, przyjaciela? To jeden z najbardziej zastanawiających, budujących i jednocześnie obezwładniających wątków, jakie Johnsrud porusza w "Straceńcach". Jak daleko sięga przyjaźń? Kiedy zaczyna się zdrada? Jeśli jeden nawala, to jakie obciążenie znieść może ten drugi? Dlaczego aż albo tylko tyle…? Nawet jeśli jest to temat poboczny, trudno go zignorować. Autor daje czytelnikom wgląd w twardy, męski świat, którego obraz niespodziewanie traci kontury, przy czym nie zapomina o efekcie końcowym - bo każda farba kiedyś nieodwołanie wyschnie.

Ekstremizm w indywidualnym wydaniu


Dochodzenie Beiera, Figuerasa i Iqbal przerywane jest retrospekcjami z wspomnianej już akcji komandosów morskich z 1992 roku na Półwyspie Kolskim. Obce służby specjalne, działające bez wiedzy i zgody gospodarza, nigdy i nigdzie nie były mile widziane - zwłaszcza w Rosji, ogarniętej jak ZSRR manią prześladowczą, wizjami wrogów i szpiegów. Czasy zimnej wojny skończyły się bezpowrotnie - podobno. Jednak broń biologiczna jest potęgą na miarę atomowej i jednym z największych lęków dzisiejszej ludzkości. Ingar Johnsrud nie dość, że daje czytelnikom wgląd w codzienność komandosa czy szpiega, to jeszcze odkrywa tajemnicę wagi państwowej tak oszczędnie, że nadzieje na jej rozwiązanie rozwiewa każda kolejna kartka. 

Co jednak, jeśli największym zagrożeniem nie jest terroryzm czy fundamentalizm, a jednostka wychowana w określonym, wysoko rozwiniętym społeczeństwie, w pełni w nim funkcjonująca? Tu z kolei Johnsrud porusza temat życia "po" - po wojnie, wojsku, szpiegostwie. Przecież każdy były zawodowy żołnierz ma jakąś historię, akta wielu opatrzone są stemplem "ściśle tajne". Kiedy kończy się z wojskiem, nie wraca się już do życia jako ten sam człowiek. Można być specjalistą, politykiem, płatnym mordercą albo starszym panem zamieszkującym willę na obrzeżach miasta, przykładnym obywatelem lub wyrzutkiem społeczeństwa. Nasuwa się pytanie, czy zależy to od tego, co się przeszło, czy od tego, jakim się jest naprawdę? Broń biologiczna w rękach niepoczytalnego zawodowca może postawić na nogi niejeden rząd, a Ingar Johnsrud przez całą historię dba o to, żeby oczy czytelnika były szeroko otwarte i zwoje nerwowe w mózgu wykazywały wzmożoną aktywność.   

fot. Wydawnictwo Otwarte

Pętla


"Straceńcy" są świetnie skonstruowanym kryminałem, czerpiącym z "Naśladowców" i równocześnie ich prześcigającym. Walorem "Straceńców" są nawiązania do poprzedniej części i przede wszystkim wielokrotna konfrontacja z postacią, z którą spotkać się już nie planowało. Więcej nie zdradzę, ale że jestem pod wrażeniem, to chyba dawno już dało się zauważyć. Autor angażuje czytelnika i w pewnym momencie wyprowadza w pole do tego stopnia, że nie wiadomo, w którą stronę ze swoimi spekulacjami. Którego kawałka układanki brakuje i kiedy się wreszcie pojawi?! Bo po ponad 300 stronach mogłoby już zacząć świtać... Rewelacyjnie to sobie wymyślił, zwłaszcza koniec i otwartą furtkę do następnej części. 

Nawet jeśli (czego Johnsrudowi oczywiście nie życzę) nie będzie to seria na miarę "Millenium" ani taka, o której każdy chociaż słyszał, to zarówno "Naśladowcy", jak i przede wszystkim "Straceńcy" są wyzwaniami i kryminałami, w których warto się rozsmakować. 

+

  • akcja rozwijana z precyzją patologa
  • przypomnienie wydarzeń ze Słonecznego Spokoju,
  • komandosi morscy, specnaz i sprawy z podziemia, wychodzące na jaw po latach, 
  • zwodzące poszlaki, ale mimo to szansa amatora na powiązanie wątków jeszcze przed wyłożeniem wszystkich kart na stół,
  • chłodny humor
  • nastrój udzielający się czytelnikowi,
  • każdy ma swoje tajemnice, i tu nawet, a zwłaszcza główni bohaterowie nie są wyjątkami…


-

  • koci poród pod maską BMW, definitywnie za dużo, i język (mięsień),
  • zniszczona przyjaźń,
  • perfidne dozowanie napięcia, np. powroty do przeszłości w decydujących momentach dochodzenia, no ale taki gatunek.


Komu polecam?
Skoro ktoś tu trafił po "Naśladowcach", szkoda czasu na przekonywanie. "Straceńcy" są jeszcze klasę wyżej. Polecam amatorom kryminałów, których biblioteczka potrzebuje powiewu świeżości. Ingar Johnsrud, pozostając aktualnym, wykopuje z przeszłości tematy, które z racji swojej tajności, interesują przynajmniej ze zwykłej ludzkiej ciekawości, ale nie tylko. Nie polecam tym, którzy mają awersję do wojska lub służb specjalnych, albo istnienie broni biologicznej, mogącej sprzątnąć nas z powierzchni ziemi, uważają za bajkę. Nie jestem specem od kryminałów, a skończyłam z efektem WOW. 

*Drugi Johnsrud, a trzeci paratexterski egzemplarz recenzencki, udostępniony przez Wydawnictwo Otwarte - dziękuję podwójnie!




A może też...

fot. Wydawnictwo Otwarte

Sekta, snajper, sekcje

"Naśladowcy" Ingar Johnsrud


fot. Wydawnictwo Otwarte

Od ostatniego wejrzenia

"Raz na zawsze" Andreas Pflüger














Millennium 4, czyli tyle krzyku o...

"Co nas nie zabije" David Lagercrantz

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz