sobota, 29 lipca 2017

Lektura przer(y)wana

... czyli codzienność kradnie mi czas na czytanie 


Są książki-rytuały i autorzy, po których wiadomo, jakiego nastroju się spodziewać. Niektóre powieści nadają się latem na plażę, inne na zimę, pod koc. Wystarczy wizja i wybuchowa mieszanka zaczyna buzować - bo wreszcie nadchodzi ten długo oczekiwany czas, odpowiednia atmosfera, pogoda, samopoczucie, właściwe miejsce... I czar pryska. Zwyczajnie się nie da. Ciągle cos, a czas mija. Jeszcze gorzej, jak w międzyczasie pojawi się prowokacja inna, nowa, niespodziewana. Można czytać kilka książek na raz, albo przerwać i prędzej czy później wrócić do tej porzuconej. Tylko która opcja ma większy sens…? O gustach się nie dyskutuje, ale dywagować można… Ot, z pamiętnika paratexterki. 


Notabene: ostatnio biednie na moim blogu i fakt, że nie mam sil ani czasu czytać, doprowadza mnie do szału. Stos piętrzy się tak, że dawno wyniósł się z kartonów, zawalił je i ostatnio zaczyna oblegać parapet(y). A we mnie wzbudzać wyrzuty sumienia.

Załóżmy, że napatoczyła się lektura adekwatna. Wszystko wokół konweniuje, a tu nagle ciach i stop – premiera, o której zdążyło się zapomnieć, ale nie można sobie odpuścić, albo propozycja nie do odrzucenia, bo to będzie hit 2017… I tak z rozmysłem wybrana książka wakacyjna zostaje odłożona, a później przygnieciona pilniejszymi.

Kilka na raz? Albo: Powroty po przejściach


Czytanie kilku książek naraz porzuciłam po skończeniu liceum, kiedy to lektury na moment przeganiały prywatne preferencje. Dzisiaj, obserwując niektórych blogerów, jestem pod wrażeniem – nie dość, że zdają się czytać ciągle, to jeszcze kilka pozycji równocześnie, nawet z diametralnie różnych gatunków. Ja mam z tym problem na ’stare lata’. Zwykle po kilku pierwszych stronach spajam się z opowieścią i nie wyobrażam sobie przejść w trakcie do innej lektury… W tym roku zdarzyło mi się to aż dwa razy, najpierw skazany na czekanie został Franzen, ostatnio Hilderbrand. Strasznie żałuję przystanku podczas czytania tej pierwszej powieści. Wracając do niej czułam się wprawdzie jak w towarzystwie starych znajomych, pisząc recenzję miałam jednak wrażenie, że coś mi umknęło, że nie wspomniałam o wszystkim i nie wyraziłam właściwie wrażeń, bo przecież nie można wcisnąć pauzy, a później kontynuować. Jej, czy tylko ja mam takie problemy?!

Moją tegoroczną lekturę wakacyjną zakłóciła najpierw nadmorska pogoda, a później zalało ją „Światło, które utraciliśmy” – wrażenie nieprawdopodobne, nie pozwoliło od razu wrócić na Nantucket… To zupełnie inny klimat, trudne do porównania podejście emocjonalne i rożna waga przedstawionych historii. Jaki (i kiedy?!) będzie powrót - nie wiem, bo przecież przegapiłam premierę „Wymarzonego domu Dziuni”, po czym dostałam przedpremierowe „Ocalałe” (podobno mogą strącić z piedestału samą „Lokatorkę”), a wczoraj odebrałam punktualnego (!, dziękuję, MAGu) Dresdena #11…

Ale czy czytelnik bez stosu nie jest jak regał bez książek...?

(Lepiej czytać, zamiast jeszcze dłużej siedzieć i myśleć, co wybrać…)

2 komentarze: