środa, 1 września 2021

Romans (nie) da rady, cz. 1

“Klub książki” Lyssa Kay Adams, fot. paratexterka ©
“Klub książki” Lyssa Kay Adams


Co robi emanujący testosteronem twardziel, kiedy w małżeństwie nastają te gorsze czasy? Na pewno nie to, do czego popchnęła swoich bohaterów-bejsbolistów amerykańska autorka. "Klub książki" to pierwsza część serii "Bromance", z którą można poryczeć – przede wszystkim ze śmiechu, ale wzruszenie nie jest wzbronione, niezależnie od płci czy stanu cywilnego. Lyssa Kay Adams funduje wszystkim wtajemniczonym przednią i wcale nie taką niewinną rozrywkę.

 


O czym jest “Klub książki”?


Bromance jest jak klub książek do zadań specjalnych na bohaterach z życia – no, pierwszej ligi bejsbola – wziętych. Pierwsza część opowiada o kłopotach małżeńskich, które w samotności mogą się wydawać końcem świata, a w kręgu wyrozumiałych kumpli zostają przekształcone w plan naprawczy, przy (nie)wielkim udziale romansów. Już z samego szkicu sytuacji można szydzić, ale Lyssa Kay Adams przygotowała rozrywkę o wiele bardziej emocjonującą.


Dlaczego ta książka?


Książki o książkach, klubach książki itd. itp. krzyczą do mnie, choć tym razem moją uwagę najpierw przyciągnęła okładka, i to niemiecka. Jeden rzut oka na blurb utwierdził mnie w przekonaniu, że to coś dla mnie. Choć nie spodziewałam się, że aż tak.


W moim guście


“Klub książki” i "Pod przykrywką" Lyssa Kay Adams, fot. paratexterka ©
Ryczałam ze śmiechu. Długo nie potrwało, aż wybuchłam pierwszy raz, a potem zdarzało się to następne razy. Rewelacja. Nie pamiętam, kiedy ostatnio tak się śmiałam, czytając książkę. Te samce alfa, ich rozkminy i (nad)interpretacje, to braterstwo wykraczające poza granice kobiecego pojmowania; poświęcenie, wytrwałość i szeroko pojęta celność. Bardzo mi się podobało – łącznie z pierwszorzędnym pomysłem na klub, oczywiście.


Albo i nie (dla mnie)


Fragmenty 'prawdziwego romansu' nie były w moich oczach musem. Nie wiem, jak powinny być pisane rozwlekłe sekssceny, żeby pochłaniało się je wzrokiem, ale jedna dłuuuga Lyssie Kay Adams zdecydowanie nie wyszła. W dodatku nieprzebranie irytowała mnie młodsza siostra bohaterki i niektóre naprawdę paskudne babskie zagrywki, ale w centrum wydarzeń znajdowały się na szczęście inne kwestie. 


Komu polecam?


Zły dzień? Brzydka pogoda? Nudy? Polecam każdemu, kto potrzebuje powodu do buchnięcia śmiechem albo chce wypróbować mieszankę iście wybuchową. Happy endy zdają się być dla autorki sprawą honoru, ale przecież nic nie może iść gładko. Nie polecam, jeśli ktoś chce spędzić z "Klubem książki" więcej czasu, bo powieść czyta się w try miga. Ale uwaga: są następne tomy! 


A może też…

 

“Die Frauen von Greenwich” Lauren Weisberger, fot. paratexterka © “Babski wieczór” Mary Kay Andrews, fot. paratexterka ©

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz