niedziela, 24 czerwca 2018

Traumy Terpsychory

“Patrz, jak tańczę” Sari Wilson


”Patrz, jak tańczę” Sari Wilson, fot. by paratexterka ©
Ciekawe, czy w dzisiejszych czasach dziewczynki jeszcze marzą o zostaniu tancerką albo księżniczką? Baletnica ucieleśnia je obie, podobnie jak balet klasyczny od zawsze uosabiał wysublimowane piękno. Subtelne, precyzyjne ruchy, lekkość jak nie z tego świata, choreografia opowiadająca romantyczną historię, muzyka grająca na emocjach… Perfekcyjna powierzchnia nie zdradza nic z katorżniczej pracy, jaka leży u jej podstaw, ani nie dopuszcza do głosu psychiki, która nierzadko cierpi bardziej niż ciało; piękno wszystko inne spycha na dalszy plan. “Patrz, jak tańczę” krzyczy o uwagę, przekrzykując ostrzeżenie skrzętnie ukryte na okładce. Sari Wilson przenosi bowiem czytelnika w świat baletu - jego blaski, ale głównie cie(rpie)nie. Obdzierając piękno z czaru, bez pardonu pokazuje to, co nie każdy chce dostrzec. 


Pasja przenika na wskroś, ale zwykle w końcu nadchodzi moment, kiedy nie można jej już praktykować. Wtedy jedni oglądają filmy, inni czytają książki, a jeszcze inni piszą. Sari Wilson przelała na papier to, co rządziło jej młodzieńczymi latami. Niestety, “Patrz, jak tańczę” nie przypomina baletnicy Balanchine’a, od której nie można oderwać wzroku. 

Kariera koczka


Jedenastoletnia Mira trenuje w podrzędnej szkole baletowej, bo tylko na taką stać jej rodziców. Jak większość koleżanek w latach 70-tych, marzy o przyjęciu do SABu - prestiżowej szkoły tańca klasycznego, prowadzonej przez legendarnego George’a Balanchine’a. Lekcje baletu nie tylko nadają rytm jej codzienności, ale przede wszystkim są ucieczką od obskurnego domu, który zupełnie przestaje spełniać swoją funkcję, kiedy ojciec opuszcza matkę Miry. 

tancerką być... ”Patrz, jak tańczę” Sari Wilson, fot. by paratexterka ©
40 lat później Kate, wykładowczyni historii tańca i była baletnica, cieszy się u swoich studentów powodzeniem i angażując ich w swoje zajęcia, czuje się na swoim miejscu - czuje, że jej więź z baletem nie została zerwana. Do momentu, kiedy znajomość z jedną ze studentek znacznie wykracza poza relację nauczyciel-uczeń, a na jej biurku ląduje list, otwierający dawno zatrzaśnięte wrota przeszłości. 

Co łączy te dwie postacie? Pasja, ambicja, ucieczka do innego świata, potrzeba bycia podziwianą? Obie zapamiętale oddają się swoim zajęciom, żadna nie zdradza swoich prawdziwych pobudek. Autorka równolegle rozwija historię każdej z bohaterek, dając czytelnikowi wgląd w świat, który zamknięty jest dla zwykłych śmiertelników. W fikcję wplata fakty i postacie historyczne, jakby miały one dodać całości wymierną wartość, wiarygodność. Tylko co właściwie Sari Wilson chciała przekazać przez “Patrz, jak tańczę”…?

Psychiczna pogoń za pięknem


Czym jest piękno? Który kanon ma rację bytu? Kto go ustala, kto akceptuje? Takie pytania mogłyby się kołatać w głowie podczas lektury, ale jakoś ich nie słychać… Zakładając, że znajdujemy się w świecie, w którym panuje określony rygor, kwestia piękna przestaje podlegać dyskusji. Piękno wymaga pracy, ale czy ceną musi być moralność? Sari Wilson nie koncentruje się na tańcu, za to próbuje wtargnąć w psychikę swoich bohaterek. Myślę, że ma to mniej wspólnego z baletem, rygorem i aspiracjami, a więcej z charakterem bohaterek. Przez całą lekturę dudniło mi w głowie “Po co?!”. Spodziewałam się powrotu do (tanecznej) przeszłości, prawdziwych historii ze świata baletu i zmyślonych, które równie dobrze mogłyby się wydarzyć; chciałam podzielenia się fascynacją, dzięki której z wypiekami na policzkach stąpa się coraz dalej i sięga coraz wyżej; liczyłam na ciężką pracę, zwątpienia, niezmordowaną mobilizację, rytuały z przebieralni i udzielającą się adrenalinę tuż przed występem; potknięcia, ale i powstania; zatracenie, podziw i szacunek… 

koniec... ”Patrz, jak tańczę” Sari Wilson, fot. by paratexterka ©“Patrz, jak tańczę” okazało się dla mnie gorzkie i ciężkostrawne. Dwie główne postacie do mnie nie przemówiły, a w takim wypadku trudno o zainteresowanie. Podobały mi się anegdoty i wspomnienia o balerinach, baletmistrzach i przedstawieniach, które zapisały się na kartach historii, a także ciekawostki o wielkich nazwiskach ze świata baletu, pojawiające się mimochodem. Dość szybko wiadomo, o co chodzi z Mirą i Kate, a fakt, że coś zaczyna się dziać grubo po połowie, nie ratuje całej powieści. Wcześniejsze dowiadywanie się o konsekwencjach, zamiast przyczynach, nie tłumaczy aktualnego stanu rzeczy. Ta wsteczna logika tylko potęguje niezrozumienie i niecierpliwość… Szkoda, że Sari Wilson nie skupiła się bardziej na wiedzy, którą jako była baletnica musi posiadać, za to poświęciła energię na budowanie postaci, które trudno nawet nie polubić, a chociaż zaakceptować. Najlepiej wyszedł jej drobiazgowy, żywy portret Nowego Jorku na przestrzeni lat, w których rozgrywają się oba wątki.

Zwykle mam rękę do książek i wiem, które mi się (s)podobają. Tym razem się rozczarowałam, a nawet irytowałam i złościłam, bo nadal nie umiem przerwać lektury przed poznaniem zakończenia… “Patrz, jak tańczę” zapamiętam jako hiperbolę tego, co (może znajdować się) pod piękną powłoką - wyjątkowo nieszczęśliwe wyolbrzymienie. Powieści z tańcem w tle, a raczej na pierwszym planie, wciąż będę czytać, jednak tę książkę - pierwszy raz od dawna - odłożę na stos “do oddania”.

+

  • jeden z tych irracjonalnie przyciągających, ‘innych’ światów,
  • szkatułka sentymentów, 
  • prawdziwe anegdoty z historii baletu,
  • książka w wannie, przy zimowym świetle, 
  • obrazotwórcze opisy Nowego Jorku lat 70/tych i dziś,


-

  • sceny erotyczne (?) - w takim wydaniu dla mnie za dużo, odpychająco i obscenicznie,
  • dziwne satysfakcje i chore fascynacje, 
  • gorycz przenikająca wszystko…
  • okładka z błędem interpunkcyjnym (no dobrze, powiedzmy: wyjątkowy egzemplarz wybrakowany ;) ).


Komu polecam? 

Powieść Wilson polecam komuś, kto ma inne oczekiwania niż ja, kto potrafi zrozumieć destrukcyjne decyzje i kary moralne na własne życzenie. “Patrz, jak tańczę” może spodobać się czytelnikom, którym gorycz nie przeszkodzi w dostrzeżeniu piękna - mnie ona odrzuciła. Książki nie polecam wielbicielom rozbudowanych powieści, wskrzeszających zamierzchłe czasy tańca czy baletu, pełnych skomplikowanych postaci, które zostawiły jeden świat, żeby zaistnieć w innym - i zrobiłyby to jeszcze raz. Nie polecam tym, którzy nie chcą być smutni i rozstrojeni, mimo że “Patrz, jak tańczę” pozostawia promyk nadziei na przyszłość. 


A może też...

fot. M. L.*

Balet, bursztyn i Beller

"Rosyjska zima" Daphne Kalotay











Irlandzka duma a 'stara dusza'


"Dziewczyna na klifie" Lucinda Riley

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz