czwartek, 11 grudnia 2014

Irlandzka duma a 'stara dusza'

"Dziewczyna na klifie" Lucinda Riley


Lodowate fale z impetem rozbijające się o nieprzystępne klify, targający wiatr, złowieszcze chmury, wszędobylska wilgoć… Irlandzkie klimaty chyba niezupełnie nadają się na ucieczkę od ponurej jesiennej pogody, za to powieść Riley jak najbardziej. W "Dziewczynie na klifie" irlandzka autorka po raz kolejny udowadnia, jak wartości rodzinne, pielęgnowane od pokoleń, splatają losy postaci o podobnych charakterach, i to niezależnie od miejsca i czasu. Nie każdy rozdział przeszłości zamknięty jest na cztery spusty, a to, że drzwi do rodzinnego domu stoją otworem nie znaczy, że czeka za nimi spokój i idylla. Są historie, które się powtarzają, ale równocześnie zakończenia, które jeszcze trzeba dopisać.


Lucinda Riley zaimponowała mi łączeniem współczesnych problemów z dylematami, z którymi już kiedyś spotykali się inni ludzie w innych czasach. W jej powieściach definitywnie dominuje fikcja i czasy współczesne, ale wyważone wplecenie retrospekcji oraz autentycznych wydarzeń historycznych czyni z głównego wątku opowieść jeszcze bardziej frapującą. 

Riley literatura irlandzka


Może i sporadycznie mierzę ludzi własną miarką, ale dla kogoś czytającego regularnie książki po prostu są najlepszym prezentem. Strzałem w dziesiątkę był "Dom orchidei", który dostałam od mojej Dużej Przyjaciółki na 25. urodziny. Zabawne, że zasugerowała się wystrojem mojego pokoju, wtedy upstrzonego storczykami, gdziekolwiek się zmieściły. Spodziewałam się babskiego czytadła, zwłaszcza po wstępnej baśni o czarnej orchidei. Skończyło się na tym, że przepadłam na kilka dni w oranżerii w Wharton Park, czasach schyłku imperium brytyjskiego, fascynacjach nie do pomyśleniach w tamtym okresie, listach, pamiętnikach i wspomnieniach… Powieść Riley, tocząca się w głównie w obcej mi Irlandii, spodobała mi się do tego stopnia, że w ciemno kupiłam dwie następne - "Dziewczynę na klifie" i "Lawendowy ogród"


Teraz, po przeczytaniu dwóch, po czekającym w kolejce "Lawendowym ogrodzie" spodziewam się podobnego przepisu: głównej bohaterki, uciekającej na niepozorną irlandzką bądź angielską codzienność, która zamiast odrywać dramatu życia codziennego, odkrywa tajemnice skrzętnie ukrywane przez pokolenia. Ciekawa jestem, o jaki okres historyczny zahaczy i co będzie motywem przewodnim. Za każdym razem Riley niekoniecznie zależy na przekonaniu czytelnika do uczenia się na błędach przodków - raczej skupia się ona na dążeniu do prawy, łączeniu faktów, przełomowych rozmowach i wyciąganiu subiektywnych wniosków. Myślę, że poruszy to kogoś o wysokim współczynniku empatii i chociaż śladowym zainteresowaniom historycznym.

Problem miałam jedynie ze sklasyfikowaniem gatunku. Lucinda Riley jest urodzoną Irlandką, która większość dzieciństwa spędziła w Tajlandii, a aktualnie mieszkającą w Norfolk, czyli po zupełnie przeciwnej stronie Wielkiej Brytanii. Według wydawnictwa Albatros pisze prozę historyczną. U mnie będzie to literatura irlandzka

Historia w historii


"Dziewczynę na klifie" otwiera spotkanie, które wpłynie na losy głównych bohaterów i przyczyni się do wyjawienia sekretów sprzed dziesięcioleci. Grania, irlandzka rzeźbiarka odnosząca sukcesy za oceanem, wraca do rodzinnego domu lizać rany po nieudanym związku i poronieniu. Byłam lekko sceptyczna, bo trudno 'wczuć się' w ledwie poznanego bohatera, moją uwagę momentalnie przykuło jednak tytułowe 'zjawisko'. Ośmiolatka, zdająca się należeć do innego świata, bosa w wietrzny dzień, z szalejącą burzą rudych loków. Aurora nie odezwała się od razu, ale przy następnej okazji uchyliła rąbka swojej 'starej duszy'. Ta otwarta i dociekliwa dziewczynka kilkoma pytaniami potrafi przewrócić świat Granii do góry nogami i to do tego stopnia, że tamta podejmuje się pełnej opieki nad nowo poznaną małą. Zaczęło się od zwykłych codziennych zajęć, skończyło na wzajemnej fascynacji, przyjaźni i miłości, która obu bohaterkom została zabrana przez los.

Początkowa niechęć rodziny Granii do pochodzącej od znienawidzonych Lisle'ów Aurory jest doskonałym pretekstem do postawienia pytań, których nikt nie odważył się zadać od lat. Akcja przenosi się do okresu pierwszej wojny światowej, która - abstrahując od konsekwencji w skali całego świata - zniszczyła plany i marzenia zwykłych ludzi, zabrała im wolność i stabilizację, pozbawiła pewnego jutra. Tym bardziej zadziwiające jest to, że w czasach tak ekstremalnych obcy człowiek potrafił poświęcić własne oczekiwania dla dobra podrzutka niewiadomego pochodzenia. Historia sumiennej służącej Mary i malutkiej Anny jest zaledwie wstępem do zawiłej historii dwóch rodzin, które przez dziesięciolecia dzieliło kilkaset metrów i przepaście nie do przebycia, a łączyły uczucia tak silne, jak i skrajne. 

Riley nie pozwala czytelnikowi ochłonąć, relacjonując rozwój aktualnych wydarzeń. Historie zaczynają się zazębiać, kiedy nieugięta duma Granii odcina ją od możliwości rozwiązania własnych problemów, a rosnące przywiązanie do Aurory przesądza o pójściu Granii w ślady Mary, jej prababki. Dziewczynka - będąca momentami narratorką - przeżywa najszczęśliwszy okres w życiu. Odkrywając swoją fascynację baletem nawet nie zdaje sobie sprawy, jak głęboko w genach zapisany jest ten talent i jak wiele przecierpiała jej babcia, zanim stała się jedną z największych baletnic w historii. Rzeźby, obrazy, słowa, muzyka - wszystko to pobudza wyobraźnię i nie pozwala oderwać się od powieści, dopóki skrywane urazy nie zostaną wyjaśnione raz na zawsze. 

Ludzie (listy) piszą


Przyznam, że wstawki Aurory na początku mnie irytowały. Nie pasowały ani do akcji w czasach współczesnych, ani do retrospekcji. Komentarze albo wiały naiwnością i przesycone były szczęściem, albo emanowały wyższością i nieuzasadnionym moralizatorstwem. Do ostatniego listu. 

Ludzie piszą, kiedy są przekonani o faktach lub słuszności swoich słów. Wysyłają listy, żeby podtrzymać wyjątkową więź z adresatem, nieświadomi konsekwencji, do których mogą doprowadzić po latach, gdy ów list trafi w zupełnie inne ręce. Listy są długowieczne - śmiem twierdzić, że nieśmiertelne. Nawet, jeśli dzisiaj raczej na wymarciu. Riley wprawnie manipuluje przebiegiem wydarzeń, posługując się słowem pisanym (na obu płaszczyznach, tzn. swoim i swoich bohaterów). Zmienia teraźniejszość, ożywia przeszłość, zarysowuje przyszłość. Wzruszenia i wysuwanie wniosków pozostawia nam samym.  

+

  • wątki dzielące trzy pokolenia i splatające się w spójną całość,
  • przekonanie, że można być pięknym w swojej niedoskonałości i zostać nagrodzonym za przełamanie własnych słabości,
  • Aurora (dla mnie główna bohaterka) - dziecko, niesłusznie pokarane przez los, które 'oswojone', potrafi chwycić za rękę i zarażać zachwytem nad wymarzonym przez siebie światem; dziecko skrywające własne wnętrze, a jednocześnie mówiące nagą prawdę, cieszące się z drobiazgów i zdolne do zachowań i komentarzy, których pozazdrościłby niejeden dorosły; postać zapadająca w pamięć i chwytająca za serce,
  • magia baletu i/a cena poświęcenia,
  • efekt aha - dla tych, których fascynowała carska Rosja i którzy lubią główkować nad tajemnicami historii,
  • ostatni list,


-

  • dla niektórych zapewne schemat podobny do innych powieść (dla innych przepis na sukces?),
  • dywagacje 'dorosłej' Aurory, przerywające poszczególne wątki,
  • los niezbadany - a tym samym zakończenie.


Komu polecam? 

Polecam zarówno pasjonatom Irlandii i historii współczesnej, jak i wielbicielom charakternych bohaterek płci pięknej albo skomplikowanych historii rodzinnych. Generalnie losy Granii są niezłą lekcją dla osób dumnych i pesymistów, odradzam jednak niecierpliwym oraz czytelnikom preferującym systematycznie rozwijającą się akcję, a nie przeplatanie wątków. Co w Riley lubię, opowiedziałam - "Lawendowy ogród" czeka w kolejce, ale z doświadczenia wiem, że czytanie kilku książek pod rząd tego samego autora może przyćmić ciekawość i efekt (zdarzyło mi się z "Cieniem wiatru" i "Grą anioła"; pierwszą byłam zachwycona, ale później to dopiero "Więźniem nieba"). "Rosyjska zima" miała być na pierwszy śnieg, ale skoro już tu był balet, to przecież mam pewien zaległy prezent urodzinowy…


A może też...

Balet, bursztyn i Beller

"Rosyjska zima" Daphne Kalotay

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz