sobota, 21 kwietnia 2018

Debel z demonem…?

“Gra singli” Lauren Weisberger


“Gra singli“ Lauren Weisberger, fot. by paratexterka ©
Chyba już tak pozostanie, że Weisberger kojarzona będzie z “Diabeł ubiera się u Prady”, i niepowtarzalną - zarówno w wersji książkowej, jak i filmowej - Mirandą Priestly. Gdyby nie miniaturowe rakiety tenisowe, trudno by było wpaść na to, że nowa powieść Lauren Weisberger traktuje o tenisie. “Gra singli” nie jest tytułem nietrafionym, ale jakimś takim niekonkretnym… Mimo to trudno oprzeć się pokusie poznania męskiej wersji diabła na korcie. Zwłaszcza że do tenisowego światka mało który, szary człowiek ma dostęp. Łącząc elitarne środowisko, drobiazgowość i przekorę, amerykańska autorka próbuje wrócić na szczyt - zupełnie jak główna bohaterka. Czy to się może udać…?


Nowina o kolejnej książce Weisberger ucieszyła wielu jej fanów, choć trudno na “Grę singli” nie patrzeć przez pryzmat “Diabła…”. Liczyłam na powtórkę z rozrywki - tym bardziej po nieudanej kontynuacji (“Zemsta ubiera się u Prady”) najpopularniejszej dotychczas powieści Weisberger. Zamówiłam nawet i zaczęłam “The Singles Game” w oryginale, ale coś mnie od niej odwiodło i nie potrafiłam wrócić aż do ukazania się polskiego wydania, a to coś znaczy. Zły znak… Tym razem Weisberger mnie nie wciągnęła, mimo że chętnie czytam jej książki, kiedy akurat potrzebuję niezobowiązującej rozrywki. Może autorka, mająca sama słabość do tenisa, za bardzo się starała? Może nie planowała pokazać pazura? Nie wiem… U mnie “Gra singli” wyląduje razem z innymi, równie szybko przeczytanymi, co zapomnianymi.

Szara myszka z brawurowym backhandem


sezon balkonowy start, czyli “Gra singli“ Lauren Weisberger, fot. by paratexterka ©
Charlotte Silver zacięcie, konsekwentnie i ze stuprocentowym oddaniem trenuje tenisa od najmłodszych lat. Ciężka praca jeszcze nie zdążyła odpłacić się odpowiednio wysoką pozycją w rankingu WTA, a już naderwanie ścięgna Achillesa i złamanie nadgarstka wyklucza Charlie z rozgrywek na najbliższe miesiąca, o ile nie lata. Ona i jej bliscy muszą zdecydować, co dalej. Na horyzoncie pojawia się widmo współpracy z trenerskim guru, Toddem Feltnerem. Szkopuł w tym, że dotychczas nie trenował on żadnej dziewczyny, a jego osławione metody tylko ktoś wyjątkowo kulturalny nazwałby niekonwencjonalnymi

I jak po takim wstępie nie pragnąć demona…? Podłoże przygotowane perfekcyjnie, tenisowy światek przygotowany z dokładnością do milimetra. Wyzwanie podane na tacy jest jak kawa bez kofeiny. Bywa niesmacznie, choć czasem i śmiesznie. Docinki mieszają się z ciepłymi gestami, każdy kolejny krok głównej bohaterki można śledzić jak poszczególne posłanie za siatkę małej, neonowej piłki, od której zależy życie/szczęście/poczucie własnej wartości/itd. Charlie ewoluuje, ale czy miła, lubiana przez wszystkich bohaterka aby napewno chce się rozwijać w kierunku, na który obrał ster jej nowy trener? Medal zawsze ma dwie strony.

Kulisy kortów


Lektura “Gry singli” przemija lekko i bez większych wrażeń, choć i turbulentne rysy na karierze bohaterki się zdarzają. Kwestia przypadnięcia powieści do gustu nie podlega dyskusji, ale trzeba przyznać, że autorka włożyła w nią serce. Na każdym kroku dowodzi zainteresowana tą dyscypliną i wydaje się, że stara się wciągnąć czytelnika w świat, który tak bardzo ją interesuje. Mnie niestety nie wciągnęła, mimo że jako dziecko miałam styczność z tym sportem, a nawet swojego czasu śledziłam rozrywki ATP i WTA. Za to może dlatego nie raz uśmiechałam się półgębkiem zgadując, kogo tyczą się aluzje Weisberger. Dodatkowy punkt przyznam jej za relację z Danielą Hantuchovą, która mogła posłużyć jako inspiracja do stworzenia książkowej Charlie. Choć nie ukrywam, że mówienie na ty o legendach tenisa pokroju Navrátilovej, Evert, Graf, Samprasa, Federera czy innych tego kalibru, wzbudzało we mnie lekką irytację - ale to tylko i wyłącznie moja osobista preferencja. 

wzdania wyjątkowe: polski Vogue nr 1 i “Gra singli“ Lauren Weisberger, fot. by paratexterka ©
W tej powieści wszystko niby kręci się wokół tenisa, ale jednak skupia na tym, co dzieje się poza kortem. I nie mam tu na myśli morderczych treningów, tajnych rytuałów, denerwujących obowiązków czy całej tej otoczki. Weisberger znaczną część “Gry singli” poświęca temu, co sugeruje tytuł, w potocznym, najbanalniejszym jego znaczeniu. Nieustające podróże, zmienianie miejsca pobytu, życie prywatne podporządkowane karierze - tak, to nietypowe i obciążające dla zawodników. Ale czy to aby na pewno wygórowana cena za życie pasją? I czy te wszystkie towarzyskie kwiatki są na tyle interesujące, żeby rozpraszać uwagę (czytelnika), która z powodzeniem mogłaby się skupić na ciężkiej pracy bohaterki albo jej relacjach z bliskimi? Nie chodzi o to, że mnie to denerwowało, ale szczerze mówiąc - zupełnie nie zainteresowało. Myślę, że powieść mogłaby się obyć bez takiej ilości imprez, fleszy czy dopracowywania wizerunku. 

Jeśli po “Grę singli” sięgnie ktoś, kto kiedyś ‘na poważnie’ coś trenował, obdarzy główną bohaterkę sympatią. Nawet kiedy po lekturze przyzna, że preferuje pasję, na którą nie jest się za stary po 30stce ;) Weisberger w żadnym wypadku nie powtórzy sukcesu “Diabła…”, ale można przełknąć “Grę singli” w jakiś leniwy, słoneczny weekend - choć niekoniecznie trzeba. 

+

dbałość o detale od samego początku,
jedna prawdziwa przyjaciółka i to, jak tylko kobiety mogą się rozumieć, mówiąc o dwóch zupełnie różnych rzeczach, 
ojciec - zawsze i mimo wszystko,
mówienie ‘przepraszam’,
facet z książką przy (samotnym) posiłku - ratuje wszystko!

nietypowa niespodzianka, “Gra singli“ Lauren Weisberger, fot. by paratexterka ©

-

trzask kości, brrr,
JAN 3, 16… serio..?
Natasza, choć bitch musi być ;) i aroganci, 
aż w końcu: nie taki diabeł straszny, a już w żadnym wypadku charyzmatyczny, 
kilka niedopatrzeń drukarskich (choć może tylko mój egzemplarz jest jedyny w swoim rodzaju).

Komu polecam?
Trudno mi polecić książkę, która nie wzbudziła we mnie szczególnych emocji, dlatego może w drodze wyjątku odradzę ją wszystkim, których kompletnie nie interesuje tenis. Nie ma też co liczyć na ekwiwalent “Diabeł ubiera się u Prady” w męskiej wersji, budzącej jednocześnie grozę i wzbudzającą szacunek. Jeśli polecę, to jako lekkostrawne babskie czytadło na nudny weekend albo długą podróż - ale tylko tym, którzy mają sentyment do Lauren Weisberger.


A może też...


Egzemplarz wybrakowany

"Papierowa dziewczyna" Guillaume Musso

Babie lato?

"Zniknięcie Emily Marr" Louise Candlish



Wielka, straszna sprawa

“Piękny dzień” Elin Hilderbrand










Z piaskiem pod stopami

"Powrót na wyspę" Elin Hilderbrand

4 komentarze:

  1. Po obejrzeniu filmu cały z Meryl Streep w roli głównej cały czas się przymierzam do przeczytania książki Diabeł ubiera się u Prady. Nie przepadam za czytaniem pańskich czytadła średnich lotów, więc Grę singli sobie raczej odpuszczę;). Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Odpuść, ale część pierwszą „Diabła...” polecam - przez większe P ;)

      Usuń
  2. Dzieki :), przepraszam za literówki, które wkradły się w moim komentarzu.

    OdpowiedzUsuń