sobota, 27 kwietnia 2024

X

10. urodziny, fot. paratexterka ©To już miał być koniec. Dużo się tu od jakiegoś czasu nie dzieje, z różnych powodów, ale najbardziej martwiącym mnie jest ten, że nawet jak czytam, to nie kończy się to przemożną potrzebą podzielenia się wrażeniami. A to był cel całego tego paratexterskiego przedsięwzięcia, na które się porwałam 10 lat temu. 

10!

Pamiętam, jak...

... siedziałam w swoim brzoskwiniowym pokoju, daleko stąd, i dłubałam w ustawieniach Bloggera na tyle, na ile mi pozwoliła ówczesna (skromna) znajomość HTMLa. Szkoda, że nie zaprzyjaźniłam się z WordPressem, bo po dziś dzień Blogger doprowadza mnie do szału, ale może, moooże któregoś dnia się przeniosę? 


Póki co zostaję tu do szczęśliwej 13stki. A skoro już o trzynastce mowa: wymyśliłam sobie wczoraj, że z okazji 10tych urodzin wybiorę 10 wyjątkowych książek. I co? Nie wyszło. Zamiast skracać listę i dopasowywać, przedstawię całą. W końcu to moja przestrzeń i mogę tu robić co chcę. Po co limitować sobie przyjemności? Zwłaszcza w urodziny!


Opowiem niechronologicznie, bo notowałam, jak przychodziło mi do głowy.


Książką, która zatrzymała mój świat, a potem oddała mu mnie już inną, jest "Gambit" Macieja Siembiedy. Nie czytałam wcześniej czegoś takiego. Nie pamiętam takich wypieków i tak palącej chęci dotarcia do prawdy. Pamiętam za to, jak na początku sprawdzałam fakty, ale szybko popłynęłam z fabułą. Przestało się liczyć, co było naprawdę, a co prawdę literacko dopełniło. To była powieść, którą polecam do dziś, bo na własne oczy widziałam jak wciąga kogoś, kto jeśli czyta, to teksty specjalistyczne. Nigdy mojego egzemplarza "Gambitu" nie pożyczę. Zwłaszcza, że w 2023 roku Maciej Siembieda własnoręcznie wpisał tam dedykację. Przy okazji w mój literacki życiorys wpisał się na stałe, choć Kania - poza "Miejsce i imię" - już mnie tak nie zachwycił jak "Gambit". Choć jest jeszcze "Katharsis"... ale to historia na inną okazję. Może na jesień 2024, kiedy trylogia doczeka się wielkiego finału?


 “Gambit” Maciej Siembieda, fot. paratexterka © "Katharsis" Maciej Siembieda, fot. paratexterka © “Miejsce i imię” Maciej Siembieda, fot. paratexterka ©



Zanim Siembieda usłyszał o istnieniu mojego bloga i pochlebnie wypowiedział się na temat moich recenzji, Paratexterka ujrzała światło dzienne u literackiej matki niejakiej "Dziuni", którą to kocham czytelniczą miłością nieskończoną, acz w pełni uzasadnioną, choć słowami opisać tego nie umiem. Nawet kiedy o niej myślę, pisze mi się inaczej, a celowo nie zaglądnęłam wcześniej do recenzji niczego, co tu teraz wspominam. Pamiętam, jak siedziałam na tarasie drewnianego domku w głuszy Karsiboru, z Tatą przy porannej kawie. I nagle zorientowałam się, że skromna liczba odwiedzin mojego bloga znacznie wzrosła. Zaczęłam szukać i znalazłam: link do mojego bloga wśród Dziuniorecenzji na stronie Anny Marii Nowakowskiej. To był drugi rok istnienia, lato 2015 (to sprawdziłam). I też sprawdziłam: w euforii recenzenckiego żółtodzioba napisałam do autorki. A ona mi odpisała! Wielbię Dziunię do dziś, mimo, a może i głównie z racji jej dziwności. 


“Wymarzony dom Dziuni” Anna Maria Nowakowska, fot. by paratexterka ©



Sarah J. Maas, to też wydarzenie. Pamiętam pierwszą akcję. Byłam w corpopracy i dostaję potwierdzenie zamówienia, którego nie składałam, choć książkowego. Zadzwoniłam do księgarni, ale wszystko było na moje dane. Podejrzane. Wystarczyło, że spytałam, co do mnie idzie, i po odpowiedzi wiedziałam na 100%, kto jest sprawcą całego zamieszania. Nie pamietam teraz, czy były to "Dwory", czy "Szklany tron", ale tak książkowo szalona jest tylko jedna osoba, którą kocham od i na zawsze. Przeczytałam obie serie z zapartym tchem. Emocjonowałam się, wymieniałam wrażeniami na bieżąco, czytałam, kiedy tylko mogłam. Dawno żadna seria nie była tak fantastyczna, choć gdyby miała wybierać między tymi dwoma, to chyba nie mogłabym się zdecydować. 


“Dwór cierni i róż”, “Dwór mgieł i furii”, “Dwór skrzydeł i zguby” Sarah J. Maas, fot. paratexterka © cykl “Szklany tron” Sarah J. Maas, fot. paratexterka ©



Troszkę fantastyczności znaleźć można w opus magnum Lucindy Riley, którą uważam za moje odkrycie - zaczęłam od "Domu orchidei" na samym początku studiów i czytam do dziś, z tym że po niemiecku. Nie przeczytałam jeszcze wszystkich, bo chce sobie dawkować. Za to "Siedem sióstr" pochłonęłam hurtem, jedna po drugiej. Dla Pa Salta wzięłam sobie dzień wolny, pojechałam w dniu premiery do Görlitz i zaczęłam czytać ledwo wróciłam do Wrocławia. Musiałam wiedzieć. Chyba nigdy nie przeczytałam tysiąca stron tak szybko, choć zdarzało mi się czytać do świtu (np. "Kuzynki" Pilipiuka). Do dziś (ostatnio w środę), kiedy ktoś mnie pyta o polecenie "czegoś babskiego", ale nie romansidła, polecam "Siostry".


"Atlas – Die Geschichte von Pa Salt" Lucinda Riley, Harry Whittaker, fot. paratexterka © 



Skoro już o seriach wspominam, to fantastycznych przewinęło się u mnie przez ostatnio 10 lat wiele. Największy sentyment mam do Harry'ego Dresdena, którego poznałam - jak to zwykle bywa - zupełnie przypadkiem, w zbiorze opowiadań, których właściwie nie czytam. (Do niedawna nie czytałam też biografii, ale w ostatnich latach to się zmieniło. Historia pani Wandy Traczyk-Stawskiej odcisnęła na mnie piętno w tamym roku, i wspominać ją będę pewnie i na stare lata.) Inną serią, która otworzyła moje czytelnicze serce na rodzimą literaturę, jest "Szeptucha" (pierwsze cztery tomy!). Do tego wiedźmy, czarownice i inne potworzyce mają swoje miejsce na moich fantastycznych półkach. Czy któraś powtórzy sukces Gosławy? Chciałabym.


 “Szeptucha” Katarzyna Berenika Miszczuk, fot. by paratexterka ©



Wracając do rodzimej literatury: trudno mi opisać uczucia, kiedy dowiedziałam się, że wychodzi kontynuacja "Samotności w sieci". To jedna z moich książek życia, od liceum. Czytałam ją chyba dwa razy, a chcę jeszcze raz, w wersji tryptyku. Ona ma w sobie wszystko, co chciałam i czego się bałam. Była inna niż książki, które ówcześnie czytałam. Ta historia trochę chyba nawet wyszła poza karty powieści, ale to już zupełnie inna bajka. Kontynuacja też mi się podobała, choć dzisiaj najnowszy Wiśniewski nadal leży na regale hańby i czeka kolejny miesiąc. 


 “Koniec samotności” Janusz Leon Wiśniewski, fot. paratexterka ©



Całkiem niedaleko Wiśniewskiego plasuje się komplet książek Małeckiego. To moje kolejne wielkie odkrycie, przeczytane w połowie, celowo dawkowane, choć coś czuję, że po akcji z "Korowodem" najnowsza powieść tego autora pójdzie na pierwszy ogień. Nie umiem powiedzieć, co jego książki w sobie mają. Uwrażliwiają? Prześwietlają dusze? Pokazują nieuchwytne? Nie wiem, ale wystarczy przeczytać, żeby się dowiedzieć, bo Jakub Małecki reklamy nie potrzebuje. 


“Horyzont” Jakub Małecki, fot. paratexterka © 



W tym samym roku, co Riley, odszedł jeszcze ktoś wielki - Carlos Ruiz Zafón. "Labirynt duchów", który w Niemczech ukazał się na długo przed premierą w Polsce, przyniósł mi tysiące odwiedzin. Mam nadzieje, że gościom dostarczył tysiąca wzruszeń... Piękne zwieńczenie serii o Cmentarzu Zapomnianych Książek. Idealny prezent dla każdego książkoholika, choć trudno mi sobie wyobrazić, żeby ktoś taki tych książek nie miał albo nie znał.


 



Czasem potrzebuje coś babskiego. I jest też pewna historia, której szukam w książkach, ale to moja wielka tajemnica. Chciałabym jednak wspomnieć jeszcze o trzech powieściach, które doprowadziły mnie do łez. Chyba dobrych łez... "Zanim się pojawiłeś", początek mojej przygody z Jojo Moyes. Do dziś nie mogę uwierzyć, jakim cudem tak książka stała na półce ze dwa lata, zanim wreszcie ją przeczytałam, a raczej pochłonęłam. Jest świetna. Otwiera serce, łamie je, ale też uskrzydla. Kolejna to "Żona podróżnika w czasie", nie wiem, czy już ją dodrukowano, ale pamiętam, że raz poleciłam na prezent - nie dość, że w Polsce ma dwa czy trzy różne tytuły, to jeszcze wtedy była nie do dostania. A warto ją poznać. Piękna. Ta serce uskrzydla, przez łzy. Ostatnią w tym towarzystwie będzie "Światło, które utraciliśmy". Chyba dostałam ją do recenzji. Nawet nie pamietam. Za to jak o niej pomyślę, to czuję to pękniecie serca. Pewnie kiedyś jeszcze raz ją przeczytam, a może nawet wszystkie trzy, choć żadna nie kończy się tak, jak ja bym chciała.


   



Zapomniałam o "Bez słowa". To debiut, który wspominam, bo nienawidzę, kiedy ktoś mi robi to, co przytrafia się głównej bohaterce. Więcej nie powiem, ale polecam. Muszę przeczytać polskie tłumaczenie, żeby sprawdzić, czy nie zrobili z tego rozmemłanego romansu, bo szkoda. Polski egzemplarz wygrałam! Któregoś dnia autorka zapastowała na Instagramie zdjęcie wszystkich tłumaczeń i zobowiązała się wysłać egzemplarze do zwycięzców. I wiecie co? Zrobiła to. Mam tę książkę, z odręczną zamaszystą dedykacją. Niepożyczalna, ma się rozumieć. 


 "Bez słowa", czyli “The Man Who Didn’t Call”, wydanie niemieckie - ”Ohne in einziges Wort”  Rosie Walsh, fot. by paratexterka ©



Koniec... zawsze zaczynam książki od ostatniego zdania. Nadal. I wciąż - poza ostatnim Harry'm Potterem - się na tym nie przejechałam.


Na koniec rozrywka, której regularnie dostarcza mi Paulina Świst. Pamiętam, że "Komisarza" kupiłam na lotnisku, i to nawet nie dla mnie. Jak się okazało, że to druga część, to wiadomo, że musiałam kupić i "Prokuratora". Nie zwykła byłam śmiać się przy książkach, ale ze Świst parskam ze śmiechu do dziś. Śledzę, jak jej historie się zmieniają. Poza serią z "Karuzelą", wszystkie mi przypadły do gustu. Świetna była ta z jeziorami, ale aktualnie ostatnia, z "Incognito", to jest to, na co czekałam i czego jej życzyłam. Nie wiem, co ona we mnie widzi, ale ja się cieszę za każdym razem, kiedy ona coś pisze. A reszta to kolejna tajemnica. Wreszcie Świst zawdzięczam też znajomość z Piotrem C. Nie w realu oczywiście, ale "#To o nas" skradło moje serce, potem jeszcze "Roman(s)". Może nie wielbię go aż tak jak Świst, ale z oka nie spuszczam. To jest duet... Mogliby coś razem skrobnąć!


 ”Prokurator” Paulina Świst, fot. by paratexterka © “#To o nas” Piotr C., fot. paratexterka ©


Nawspominałam się. Cieszę się, że jednak nie zrezygnowałam z Paratexterki, bo książki jednak zawsze były, są i będą w moim życiu. I zawsze, kiedy jakąś otwieram, żyję nadzieją, że to będzie TO.


Samych takich lektur Wam życzę!


2 komentarze:

  1. Lubię do Ciebie wracać, po inspirację, po nowe nazwiska i chyba nigdy się nie zawiodłam na Twoich poleceniach. Tzn od czasów liceum, bo przez Wiśniewskiego nigdy nie przebrnęłam 😁

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, Asiu! Cieszę się za każdym razem, kiedy to widzę , a jeszcze bardziej, jak coś u mnie dla siebie znajdziesz <3
      A Wiśniewski... no cóż... jakoś ta "Samotność..." mnie naznaczyła, a teraz, po latach, już ani tak nie czekam, ani nie czytam wszystkiego.

      Usuń