środa, 30 marca 2022

Zbyt delikatna

"Audrey Hepburn. Wojowniczka" Robert Matzen, fot. paratexterka ©
"Audrey Hepburn. Wojowniczka" Robert Matzen


Działalności charytatywnej Hepburn nie towarzyszył blask fleszy ani relacja na gorąco, w biografiach aktorki niewiele o niej wspominano. Zachowały się zdjęcia i relacje z wystąpień. Wiele wspomnień już umarło, a ci, którzy dzięki niej przeżyli, mogą nawet tego nie wiedzieć, nie mówiąc już o dojściu do głosu. Matzen po raz kolejny, z niezwykłą dokładnością, zabrał się do prezentowania Audrey Hepburn w nowej roli. Z tym że wojowniczki Hepburn grać nie musiała. Ona nią była, do samego końca.


"Wojowniczka" nie jest kontynuacją "Tancerki ruchu oporu", jednak stanowi jej nieodzowne dopełnienie – choć już się zastanawiam, czy biograf nie pokusi się o napisanie swojej wersji hollywoodzkiej części życia Hepburn. Plany Matzena pokrzyżowała pandemia, jednak zdołał on skontaktować się z tymi niewieloma szczęśliwcami, którym dane było pracować z Audrey Hepburn jak ambasadorką UNICEF-u, i którzy jeszcze są wśród nas.


zdjęcia, ciągle mało - "Audrey Hepburn. Wojowniczka" Robert Matzen, fot. paratexterka ©
Matzen nie opowiada stricte chronologicznie; często odnosi się od czasów wojny, które naznaczyły Hepburn na całe życie i dawały o sobie znać niczym gromy z jasnego nieba. Przeczytałam "Audrey Hepburn. Wojowniczka" z duszą na dłoni, wpatrywałam się w zdjęcia i filmy, czytałam o opisywanych miejscach i konfliktach. I nadal nie mogę się nadziwić... Skąd ktoś, kto jako dziecko przeżył to, co bohaterka – w podwójnym tego słowa znaczeniu – będąc sławnym, szczęśliwym i spełnionym, ma siłę wyruszyć w jedne z najbardziej niebezpiecznych regionów świata, stawiać czoła biedzie, chorobom, ubóstwie, śmierci, słowem: nieszczęściu na niewyobrażalną skalę, a przy tym uśmiechać się i dawać tym, których to spotyka, odrobinę dobroci i nadziei? Niektóre opisane w książce obrazy nie wychodzą mi z głowy, a przecież tylko o nich przeczytałam. Hepburn widziała to na własne oczy i nigdy nie dała po sobie poznać, jak rozrywana jest wewnętrznie. Dopiero pod koniec swojej działalności charytatywnej, będąc u kresu sił, sporadycznie pozwalała pojedynczej łzie stoczyć się po policzku... 

Czy to dzięki tym, którzy uratowali ją po holenderskiej głodowej zimie, Hepburn spłacała swój dług wobec ludzkości? A może osiągnęła wszytko, ale nigdy nie zapomniała wyniesionej z arystokratycznego domu nauki, żeby dzielić się z tymi, którym w życiu się nie poszczęściło? Bez względu na to, co nią kierowało, dla dobra dzieci robiła więcej, niż pozwalały jej siły. Dzieci stawiała przed wszystkimi i ponad wszystko. Głośno mówiła o sprawach, które inni zbywali milczeniem – po to, żeby położyć kres potwornemu milczeniu chorych, umierających, niewinnych dzieci. 


"Audrey Hepburn. Wojowniczka" to książka, którą się żyje, o której chce się opowiadać. Z jednej strony mam ją i chcę kurczowo trzymać, z drugiej już bym pożyczyła komuś bliskiemu. Obie skrajności z tego samego powodu: bo stała się dla mnie ważna. I nie zamierzam się zastanawiać, czy bardziej dzięki 'bohaterce', czy temu, czego i jak się o niej dowiedziałam. Robert Matzen pisze fachowo, z podziwem i szacunkiem, z dystansem, jakiego wymagają opisywane sytuacje, ale też pozwala przemykać się swoistej zażyłości, jakby Hepburn i jej otoczenie znał od zawsze, na wskroś. Myślę, że oddał Hepburn należyty hołd. Ja nie znajduję epitetów pasujących do emocji, jakie wzbudza we mnie Audrey Hepburn. Nieprawdopodobna kobieta, niepowtarzalne życie, nieskończone dobro. Niech to nie będzie ostatni anioł stąpający po ziemi. Świat wciąż ich potrzebuje..



A może też…

“Audrey Hepburn. Tancerka ruchu oporu” Robert Matzen, fot. paratexterka ©

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz