niedziela, 10 września 2017

Deadline - dla odmiany…

“Zdrajca” Jim Butcher


Pewnie się powtarzam, ale uwielbiam tych typów. Butcher i Dresden to duet doskonały: jeden z wyobraźnią bez hamulców, pomysłowością i pisarską lekkością; drugi z zasadami, (nie)stosownym poczuciem humoru i wolą o destruktywnej sile. Oboje próbują zaprowadzić porządek w magicznym świecie Chicago, gdzie co rusz pojawiają się zagrożenia, których nikt by się nie spodziewał. Albo inaczej: nowych niebezpieczeństw w świecie Dresdena można spodziewać się zawsze, tylko nigdy nie wiadomo, jakich. I chyba to, oprócz wspomnianej pary, najbardziej rajcuje w Aktach Dresdena. Nie inaczej jest ze “Zdrajcą”, jedenastą już częścią. 


Długim seriom fantasy - obejmującym nasćie (i więcej) tomów - może grozić monotonia, schematyczność czy przewidywalność, jednak ‘rutyna’ w słowniku Butchera zdaje się nie istnieć. I całe szczęście, że w każdym kolejnym tomie znajdą się zaskakujące niuanse, bo jak inaczej zrecenzować część nr 11, nie robiąc spojlerów i nie powtarzając się…? Spróbuję po raz nasty. 

Zmiany diametralne


Próg domu Dresdena niespodziewanie przekracza może nie jego zacięty wróg, ale ktoś, kto deptał mu po piętach praktycznie przez całe życie, gotowy ściąć mu głowę jednym machnięciem miecza, bez mrugnięcia oka, jeśli Harry po raz kolejny złamie któreś z Praw Magii. Sytuacja irracjonalna, bo z jakiego powodu zdrajca miałby szukać schronienia u potencjalnie pierwszego, gotowego go wydać? Dresden ma 48h na wyklarowanie sytuacji, inaczej Białą Radę jeszcze bardziej osłabi wojna domowa - w najlepszym razie. 

Ta i inne konfrontacje, wykombinowane przez Jima Butchera na potrzeby „Zdrajcy”, zachwieją światem znanym postaciom i czytelnikom. Dynamiczny rozwój wypadków, do którego zdążyło się już przywyknąć, zacznie potęgować podejrzliwość i skłoni do szukania winnego w każdym, bliżej lub mniej znanym. Zaufanie staje się bezcenną walutą. Chwila nieuwagi kosztuje niejednego życie. Walki nie ułatwia pradawny demon, z którym nie ma szans ktoś bez stuleci magicznego doświadczenia. A Dresdenowi nie stuknęła jeszcze czterdziestka…

Hardy Harry? 


Stagnacja głównego bohatera, zwłaszcza w seriach, nie jest mile widziana. Upór i niezłomność Dresdena są dla autora wyzwaniem, ale w końcu sam stworzył tego ’potwora’… Dresden wyznaje pewne zasady i ich nie złamie - nawet, gdyby się waliło i paliło (u Butchera oczywiście w sensie dosłownym). Może nie mieć sprzymierzeńców, ale to go nie powstrzyma. Jeśli jest o czymś przekonany, to zrobi wszystko, żeby dowieść prawdy. Nie poddaje się ani stając naprzeciw niezwyciężonemu, ani mając więcej wrogów niż przyjaciół. Przy tym zawsze rzuci jakiś kąśliwy żart, mając świadomość, że częściej powinien trzymać język za zębami. Niesforny typ, lecz niezwykle utalentowany i w gruncie rzeczy dobry, choć naznaczony bagażem doświadczeń rodem z szarej strefy magii. Dla jednych bezczelny cwaniak z fartem jakich mało, dla innych towarzysz, za którym idzie się w ogień. Parada ambiwalencji

W „Zdrajcy” niektóre zasady, uważane dotychczas za niepodważalne, znikają jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki (o ironio!). Nad sianiem zniszczenia pracowano długo i żmudnie… Kto zostanie powołany do walki z Czarną Radą? Wampirami? Ludzie, których zdawało się znać, zmieniają się nie do poznania. Butcher brutalnie trzęsie rzeczywistością, rozstawiając pionki na nowo i obdarowując je skrywanymi dotąd siłami. Dodatkowo pozwala czytelnikowi wniknąć w pilnie strzeżone tajemnice Białej Rady. Któż oprze się takiej okazji? W jedenastym tomie nie brakuje charakterystycznego łubu-du i zwrotów akcji w szalonym tempie, jednak nadarzają się też okazje do przywołania z pamięci pewnych faktów, które mogą pomóc czytelnikowi w rozgryzieniu aktualnej zagwozdki. Tym razem ludzie, razem ze swoimi aspiracjami i piętami Achillesa, przysparzają więcej problemów niż magiczne istoty. Choć te ostatnie dzielnie, wręcz zapalczywie dotrzymują im kroku. 

Bez względu na to, kto na którym aspekcie się skupi, dostanie od kolejnego tomu Akt Dresdena to, czego oczekuje, a i więcej. Polecam jak zwykle, choć może nieobiektywnie, bo z obawą spoglądam na countdown i tą niewielką ilość części, która została do końca serii… 


+

  • prewencyjna autopsja i inne owoce swoistego poczucia humoru autora i bohaterów - od pierwszych stron,
  • kuluary Białej Rady,
  • szara magia,
  • Molly dorasta…
  • ostatnie 40 stron, czyli kop na koniec,


-

  • krwawe braki kończyn i innych elementów ciała, wyprute wnętrzności i rzeźnia, jak to u Butchera - mocne.


Komu polecam?

Trudno mi sobie wyobrazić, że ktoś czyta o tomie jedenastym, nie znając Akt Dresdena, jeśli jednak stało się to jakimś cudem - polecam! Z kolei komuś, kto zabrnął tak daleko, „Zdrajcy” nie odradzę. Radzę za to zarezerwować sobie wystarczająco dużo czasu, żeby ten tom połknąć na raz, bo dużo się dzieje i żal go odkładać nawet na chwilę. A teraz nie pozostaje mi nic innego, jak zadać się na łaskę MAGa i doczekać dwunastej części…

2 komentarze:

  1. Mimo, że nie jest to mój ulubiony gatunek, to po przeczytaniu Twojej recenzji to całego cyklu mnie jakoś dziwnie ciągnie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No tak, nie da się ukryć, że robię reklamę ;) Rzecz gustu, ale w mój trafił!

      Usuń