"Kairos" Maciej Siembieda
Arcyciekawe zwieńczenie mistrzowskiej trylogii. Jeśli ktoś potrafi zrobić z historii jeszcze większą sensację, niż ta, którą już jest sama w sobie, to Maciej Siembieda. Porywająca podróż po miejscach, w które bohaterowie nawet nie planowali się zapuścić, i po czasach, w których chyba nikt nie chciałby żyć. Opowieść o pasjach, oddaniu i moralnościach – nie do końca zrozumiałych, ale mających rację bytu. To jedna z książek obezwładniających, w najlepszym tego słowa znaczeniu. A i słowa to w tym wypadku za mało.
Skończyłam kilka godzin temu, a dalej czuję wypieki na policzkach. Rozmyślam i przyśpiesza mi puls. Z jednej strony mam potrzebę wylania wrażeń, a z drugiej, tej racjonalnej - nie wiem, po co? Zadaję sobie sprawę z tego, że nic, absolutnie żaden komentarz ani recenzja, nie jest w stanie oddać tego, co się czuje po tej lekturze. Jestem oszołomiona jej znakomitością, a takiego czegoś można doświadczyć tylko na własnej skórze.
"Gambit" mnie rozbroił i na zawsze pozostanie moją ulubioną powieścią tego autora, bo pierwszą i największą czytelniczą miłością, ale co "Kairos" robi z człowiekiem... Wciąga oczywiście od początku, trochę niecierpliwi, pozwala być cichym obserwatorem, aż w którym momencie okazuje się, że trwa ostrzał - wrażeń, emocji, dylematów i niepewności. Dla mnie to kumulacja ciekawości, pracy i determinacji, rozpoczęta w pierwszej części trylogii Siembiedy, "Katharsis", która już wtedy była dla mnie fenomenalna.
Może i nie chciałabym żyć w czasach, w których rozgrywa się akcja powieści, wolałabym się nie mierzyć z wyzwaniami, jakimi zawalił bohaterów los, choćby hipotetycznie, i nie wiedzieć, że to TEN moment. W ogóle niektórych scen opisanych tu wolałabym nie widzieć nawet w wyobraźni, ale nie ma wojny bez traumy. Naiwnie chciałabym też inne zakończenie, ale to właśnie wersja Siembiedy pasuje idealnie. Wszystko w tych trzech powieściach współgra, tworzy imponującą, spójną całość - grecką tragedię polskich pokoleń i tego, co stanęło im na drodze w ubiegłym stuleciu. Jedną z tak wielu, zbyt wielu.
Pewnie się powtarzam, ale w tym momencie nie ma dla mnie znaczenia, co w "Kairosie" jest na faktach, co dopracowane - autor zawsze skrzętnie ze wszystkiego się rozlicza. Teraz jestem tylko łakomym odbiorcą, który szeroko otwartymi oczami chłonie każdą scenę, który w kluczowym momencie wiedział, a potem aż nie chciał uwierzyć w to, co przeczytał. Może to zabrzmi banalnie, ale dla takich książek się żyje. Takie chcę czytać, tak je przeżywać. Życie pisze najlepsze historie, ale Siembieda potrafi powołać historię do życia jak nikt inny, i za to go podziwiam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz