sobota, 8 września 2018

Zabawy w zaufanie

“W żywe oczy” JP Delaney 


JP Delaney “W żywe oczy”, fot. by paratexterka ©
JP Delaney zaprasza na spektakl, w którym czytelnik zatraca się od pierwszej sceny, nie wspominając już o aktorach. “W żywe oczy” konsekwentnie gra na nerwach, wyobraźni i psychice. Trudno rozstrzygnąć, kto zasługuje na większe laury - aktor czy reżyser? Łatwo się jednak zgodzić, że całość wywiera mocne wrażenie, zwodząc i prowokując podczas poszukiwania nagiej prawdy. Aż nie chce się wierzyć, że gdyby nie sukces “Lokatorki”, autor mógłby nie dać swojemu następnemu thrillerowi drugiego życia. Swoją drogą ciekawe, jakie było to pierwsze? “W żywe oczy” to przednie przedstawienie, niepozwalające wierzyć w to, co się widzi*. A czytelniczy wzrok może dostrzec wiele. Co wcale nie ułatwia przejrzeć prawdziwych intencji… Wybierz, komu zaufać, a przekonasz się, jaką rolę odegra. 


Rok temu “Lokatorka” zrobiła furorę, i to nie tylko u mnie. Wciąż czekam na zapowiadaną ekranizację. Tym chętniej sięgnęłam po kolejną książkę Delaney - polecam już, teraz, natychmiast, i wbrew tytułowi: bez mrugnięcia okiem. Zresztą nie należę do ludzi, którzy potrafiliby oprzeć się blurbowi tak oszczędnemu w słowach, że trafniej się nie dało. “W żywe oczy” to wyzwanie, za którym coś się kryje. Coś niezdrowo przyciągającego. 

Showtime


Nazywa się Claire Wright. Młoda Brytyjka bez zielonej karty, za to z przeszłością, którą niechętnie sobie przypomina. Początkująca aktorka z pierwszym doświadczeniem. Gotowa, zrobić dla roli wszystko - każdej roli. Potrzebuje pieniędzy. A zwłaszcza drugiej szansy. 

ona kontra on, JP Delaney “W żywe oczy”, fot. by paratexterka ©Tak można by opisać Claire. Albo jej rolę. Aktualnie ima się dorywczych zleceń kancelarii prawniczej, służąc (nie)zdradzonym żonom hakami na ich (nie)wiernych mężów. Lepsza taka rola, niż żadna, a Claire potrzebuje publiczności. Do czasu, kiedy trafia kosa na kamień, a zlecenie nowojorskiej policji wymaga od niej więcej, niż wczucia się w rolę. 

Partneruje jej m.in. Patrick Folger, profesor literatury, tłumacz Baudelaire’a - najpierw mąż, za chwilę wdowiec. Relacja Claire i Patricka jest popaprana od samego początku. Żadne nie wie, jakie naprawdę jest drugie. Kiedy mówi prawdę, kiedy kłamie w tytułowe żywe oczy. A, przepraszam, może nie kłamie, tylko “wiarygodnie zachowuje się w wyimaginowanej sytuacji”. Bo przecież nie wszystko jest kłamstwem. Choć może to tylko gra?

Borderline pod okiem Baudelaire’a


Delaney nie pomaga w wyborze winnego, wręcz przeciwnie. Nawet jeśli czytelnik podejmie wreszcie decyzję, wystawiany jest na wiele prób, które zapewne nie raz skończą się zmianą zdania. Komu zaufać? To pytanie rządzące tym thrillerem. Weźmy na przykład główną bohaterkę: dziewczyna rozpaczliwie szukająca poklasku dostaje szansę od losu i wreszcie może się wykazać. Ale czy aby na pewno odgrywa ustaloną rolę? Kiedy jedynie się wczuwa, a kiedy staje się samą postacią? Albo Patrick - stonowany, dojrzały mężczyzna, skryty i nieufny. Pozory i prowokacja? Czy prawda zbrukana przez matactwa policyjnej psycholog, która obsesyjnie chce dorwać mordercę? Albo gliniarze, przecież każdy z nich by się nadał, każdy zna metody działania kolegów po fachu… Wszystko, co zostaje powiedziane, warte jest tyle, ile niedopowiedzenia czy przypuszczenia. Ledwo obraz sytuacji zaczyna nabierać ostrości, już zostaje zaburzony, przez rozmaite zabiegi. Dzięki temu “W żywe oczy” angażuje czytelnika od początku do samego końca. 

oczy szeroko otwarte, czyli JP Delaney “W żywe oczy”, fot. by paratexterka ©
Godny podziwu jest trud, który autor zadał sobie, przekładając na własny użytek wiersze Baudelaire, będące motywem przewodnim. Z jednej strony niełatwo zrozumieć fascynację postaci poezją (zwłaszcza komuś, kto unika jej jak ognia - tak, ja), z drugiej dostaje się narzędzia, dzięki którym można nadążyć za licznymi zwrotami akcji. Studium histrionicznego zaburzenia osobowości jest w tym thrillerze niezwykle rozbudowane, zupełnie jakby diagnoza stawiana była i potwierdzała się na bieżąco, podczas nieustannej obserwacji. Co ciekawe, wraz z rozwijającą się akcją łatwo można o tej diagnozie zapomnieć. Choć oderwane od rzeczywistości (auto)refleksje głównej bohaterki mogą podnieść ciśnienie - chyba, że znajduje się w nich ziarno prawdy. Ale prawda wychodzi na jaw na samiutkim końcu. 

“W żywe oczy” to już drugi thriller Delaney na mojej półce. Imponuje mi jego drobiazgowość, manipulatorstwo i zdolność do zaskakiwania czytelnika. I ta wszędobylska aura, w której nie można poczuć się zbyt pewnie - ani jako postać, ani jako odbiorca. Jego thrillery psychologiczne czyta się w trymiga, mimo że pełno w nich postaci, za które chętnie zabrałby się niejeden psychiatra. Choć normalność jest nudna, czyż nie? Polecam “W żywe oczy” podobnie, jak polecałam “Lokatorkę”. Jeśli to drugie podejście Delaney do historii wydanej przez niego przed laty, a niedawno podrasowanej tudzież napisanej od nowa, to już czekam na jego trzeci thriller. Nigdy nie nazwę się specjalistą od tego gatunku, ale fanką Delaney zostanę.

+

  • wstęp - otwiera oczy, czytelnik stracony,
  • szarości, które mają głębię,
  • wiedza: o psychice, aktorstwie i Baudelaire,
  • nieustanne poddawanie próbom,
  • zwroty akcji,
  • napięcie trzymające przez całą lekturę, ale nieprzekraczające pewnych granic,
  • gliniarz i psychiatra, przynajmniej jeden,
  • zakończenie,


-

  • scenariusze powstające w głowie głównej bohaterki, a zwłaszcza ich zapis, mogą lekko wybić z rytmu,
  • “narzędzia niezbędne do wykonania zadania” - mocne, wpijające się w pamięć, 
  • s. 287 blekaut…?!


Komu polecam? 
“W żywe oczy” to thriller rewelacyjny. Nie nasuwa mi się żadne inne, lepsze określenie. Polecam wszystkim, którzy chcą jeszcze więcej wrażeń niż w “Lokatorce”, a także amatorom aktorstwa, poezji i popapranej psychiki. Delaney udało się stworzyć wiele interesujących postaci, i to nie tylko tych z pierwszego planu. Nie wiem, komu odradzić lekturę. Może nie spodoba się tym, którzy lubią zgadnąć, jak się skończy, bo to niełatwo przewidzieć. Albo tym, dla których “wiarygodne zachowanie w wyimaginowanej sytuacji” jest tylko kłamstwem. Fragmenty wierszy nawet ja przełknęłam, więc reasumując: polecam, bez mydlenia oczu!


* Dziękuję za wyczekany egzemlarz recenzencki, Wydawnictwo Otwarte!

fot. Wydawnictwo Otwarte ©


A może też...

fot. Wydawnictwo Otwarte

Ulec urokowi

"Lokatorka" JP Delaney












egzemplarz recenzencki "Martwa jesteś piękna" Belinda Bauer, fot. by paratexterka ©

Medialny danse macabre

“Martwa jesteś piękna” Belinda Bauer











Na wariackich papierach


"
Czy jesteś psychopatą?" Jon Ronson



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz