sobota, 2 maja 2020

Ambitna i arogant, cz. 1

“Save me” Mona Kasten, fot. paratexterka ©
“Save me” Mona Kasten


Trylogia młodej niemieckiej pisarki, Mony Kasten (rocznik ’92), stwarzająca pozory kolejnej wersji bajki o Kopciuszku, szybko sprostuje, że nie będzie tylko lekko i przyjemnie. Intensywne życie młodych bohaterów im bardziej wciąga, tym dobitniej pokazuje, że można mieć swój porządek, swoje plany, listy i różnobarwne kategorie, ale los i tak sam dobiera kolory. Wtedy okazuje się, kto do czego (nie) dorósł. Początek historii z ‘tym czymś’, żadne fiu-bździu.

Kasten idealnie wpasowuje się we względnie nowy genre new adult, który od popularnego young adult różni się czymś więcej niż wiekiem bohaterów i potencjalnych czytelników. “Save me” to jedna z tych książek, które towarzyszą postaciom w pierwszych krokach w dorosłość, realizowaniu własnych planów, spełnianiu długo wyczekiwanych marzeń, ale też w ponoszeniu odpowiedzialności za swoje wybory i stawianiu czoła niespodziankom, których nie sposób przewidzieć, zwłaszcza przed 20stką.

Lista dobra na wszystko?


“Save me” Mona Kasten, czyli 1/3 za mną, fot. paratexterka ©Ruby, główna bohaterka, to przykładna córka, siostra, przyjaciółka i uczennica. Uporządkowana do bólu i w każdym odcieniu tęczy, całe swoje życie podporządkowuje marzeniu z dzieciństwa: studiom na Oksfordzie. W przeciwieństwie do niej, ścieżka Jamesa ukierunkowana jest bez jego wysiłku, za to zgodnie z rodzinną tradycją. Aż któregoś dnia trafia kosa na kamień, co samo w sobie nie jest zaskakujące, ale jednak opowiedziane tak, że chce się czytać. Młodzi bohaterowie doświadczają na własnej skórze, że życie niekiedy miewa własne plany. Czytelnicy za to albo ich dopingują, albo ganią, albo zwyczajnie przenoszą się w czasie i wspominają, jak kto było przeżywać każdy poniedziałkowy powrót do szkoły, rewelacje ze szkolnej ławki albo takie, których nikomu nie zdradziłoby się za żadne skarby, nawet podczas wielogodzinnych, nocnych rozmów telefonicznych. 

Ach… “Save me” może zbudzić dawno uśpione demony (albo anioły, jak kto woli). Może przypomnieć, jak łatwo można było się wykoleić, jak trudno było utrzymać balans lub zamknąć jakiś rozdział i zacząć ‘od nowa’. Pomijając starcie światów Ruby i Jamesa, Kasten zwraca uwagę na rzeczy, które nie tracą na wartości bez względu na czasy i miejsca, w jakich się żyje. Zdarza jej się to zrobić na tyle subtelnie i ujmująco, że może drgnąć serce. 

Przyszło mi na myśl, że może jestem za stara na takie książki... I wiecie co? Nie wiem i nie zamierzam się nad tym zastanawiać, bo pierwsza powieść skończyła się w takim momencie, że muszę niezwłocznie zaczynać drugi tom. Obym z takiego zapału nie wyrosła nigdy!

  • listy, plany, determinacja i pracowitość – naprawdę godne podziwu,
  • przyjaciele, z którymi można rozmawiać, ale nie trzeba, i rodzinne rytuały (dwa życzenia…),
  • dwa światy i mur między nimi, aż za ‘dorosłe’,
  • amplitudy, dzięki którym nie wiadomo, czego się spodziewać,
  • całkiem poważne (życiowe) problemy – i to nie jest ironia!

  • lazagne (serio?!) i inne drobne, lecz irytujące niedociągnięcia.

Komu polecam?

Po pierwszym tomie spodziewam się trylogii, która poruszy światem młodszej publiczności podobnie jak saga “Zmierzch”, tyle że bez wampirów (tak, też czytałam, z wypiekami – na długo przed filmem, oczywiście). Nie zdziwiłabym się, gdy zbliżyła światy – sióstr, przyjaciółek, może nawet matek i córek. Wprawdzie punkt widzenia w powieści zmienia się, jednak pierwsze skrzypce gra Ruby. Polecam tym, którzy lubią pokochać bohaterkę i zaciekle jej kibicować. Nie polecam, jeśli ktoś myśli, że szybko łyknie, bo może się zdziwić, zwłaszcza przy takim zakończeniu. Choć może to ja się zdziwię? “Save you” pokaże…



A może też...

“Save you” Mona Kasten, fot. paratexterka © “Save us” Mona Kasten, fot. paratexterka ©

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz