czwartek, 28 lutego 2019

Obraz rodzin(n)y

“Poszukiwacze muszelek” Rosamunde Pilcher


Mojej Babci..

"Die Muschelsucher", czyli “Poszukiwacze muszelek” Rosamunde Pilcher, fot. paratexterka ©
Rosamunde Pilcher zyskała niezwykłą popularność w Niemczech. W Polsce “Poszukiwacze muszelek” nie zrobiły aż takiej furory, choć może wspomnienie o zmarłej na początku 2019 roku autorce da im ‘drugie życie’? To piękna, szczera powieść o losach rodziny, której członkowie nie mogliby się bardziej od siebie różnić, a także o zupełnie obcych ludziach, którzy całkiem przypadkiem wnieśli do życia o wiele więcej wartości i bliskości, niż więzy krwi. Pilcher pisze spokojnie, bez pośpiechu, ale nie nudno. Poświęca każdemu z bohaterów niekiedy nawet więcej uwagi, niż mu się należy - jakby chciała, żeby każdy doszedł do głosu. Ciepły, ludzki nastrój “Poszukiwaczy muszelek” chwyci za serce czytelnika lubującego się w odkrywaniu nieoczywistych historii rodzinnych.


Proza Pilcher przypomina starszą odmianę popularnych dziś powieści Lucindy Riley czy Jojo Moyes. Krzywdzące byłoby skwitowanie jej jako pożeracza czasu dla znudzonych starszych pań, bo główna bohaterka już na wstępie udowadnia, że jesień życia wcale nie przekreśla zadowolenia z niego. Radość z bycia we własnym domu, wstawania, kiedy się chce, oddawania drobnym obowiązkom czy zwykłym codziennym czynnościom może być dla jednych źródłem takiej samej satysfakcji, co dla innych kariera czy podróżowanie. Sztuką jest tę inność zrozumieć i zaakceptować, żyć w zgodzie z sobą i innymi. Sztuką, w której nie każdy może być mistrzem. 

Drugie życia


niemieckie wydanie “Poszukiwaczy muszelek” Rosamunde Pilcher, fot. paratexterka ©Penelope Keeling wraca do swojego wiejskiego domku po zawale z werwą, jakiej dawno nie czuła. Cieszy się wszystkim, co na nią czeka, mimo że są to tylko pomieszczenia i przedmioty. Jej dzieci dawno wyfrunęły z rodzinnego gniazda. Najstarsza córka, Nancy, gospodyni domowa, żyje na pokaz, starając się o poklask bardziej niż o zdrowe relacje rodzinne. Średni - Noel - żeruje na bogatych znajomych i dobrze usytuowanych dziewczynach, które zmienia jak rękawiczki. Jedynie najmłodsza, Olivia, jest nieodrodną córką swojej matki, bez której nie wyobraża sobie życia. Takie zestawienie charakterów sprzyja zaognionym sytuacjom, zwłaszcza gdy niespodziewanie rośnie wartość rynkowa dzieł ojca Penelope, malarza Lawrence’a Sterna. 

Obraz, będący równocześnie tytułem powieści Pilcher, jest tylko pretekstem do opowiedzenia zawiłej, pełnej zatajonych zakamarków historii. Rodzinę pani Keeling poznaje się tak, jakby podziwiało się dzieło sztuki: pierwszy rzut oka na całość, następnie wpatrywanie się w szczegóły i szczególiki. Narrator co rozdział przenosi uwagę na innego bohatera, a kawałek jego losów na różne sposoby wplata we właściwą akcję w 1984 roku. Nie da się ukryć, że szkic postaci Penelope szybko wypełniają barwne cechy jej osobowości: jedynaczka, wychowana została przez wrażliwych, artystycznych i niespotykanie (jak na tamte czasy) liberalnych rodziców. Młodość przedwcześnie skróciła jej wojna, która paradoksalnie przyniosła jej miłość. Penelope potrafiła zarówno zagryźć zęby i dostosować się, jak i szczerze wyrazić własną opinię. Zrażała tym wprawdzie kilka osób o zgoła innych (materialnych) priorytetach, ale zjednywała sobie rzesze. Przyciągała ludzi, którzy nie pasowali nigdzie indziej i nierzadko potrzebowali pomocy. Zupełnie jakby dostrzegała pod powierzchnią coś, czego nie widzieli inni. Po czym dawała im dom… 

Jak w domu


Ciepło, emanujące z głównej bohaterki i jej domów rodzinnych, otula czytelnika do tego stopnia, że rozsiada się wygodnie, znajdując swoje miejsce wśród ulubieńców i antypatii przewijających się przez karty powieści. Przestronne kuchnie połączone z salonami, masywne meble pamiętające poprzednie pokolenia, rozgrzane słońcem werandy, aż wreszcie rozległe ogrody pielęgnowane przez lata - wiele elementów, które zdają się naturalną częścią otoczenia, przywołuje na myśl pieczołowitość, bez której nie sposób zapuścić korzenie. U Pilcher akcenty tego rodzaju nie wydają się stylizowane czy wymyślne, za to tak oczywiste, że nieodzowność ich istnienia zauważa się dopiero, kiedy zostaną zmienione czy zaniedbane. 

moja prywatna Penelope, fot. paratexterka ©
W “Poszukiwaczach muszelek” nie każde wspomnienie jest przyjemne, marzenie spełnione, a zakończenie szczęśliwe… Szczerze mówiąc, nie spodziewałam się u Pilcher takiej dawki smutku i niesprawiedliwości losu. Nie wpłynie to jednak negatywnie na moją ocenę, bo pasowało do całości, pozwalając bohaterkom wytworzyć pancerz i niezłomnie iść przez życie. Niemieckie wydanie tej powieści miało dość mały druk i cienkie kartki, co potęgowało wrażenie niekończącej się historii. Mimo to za każdym razem, jak już umościłam się i zasiadałam do lektury, przepadałam. Rosamunde Pilcher pozwala czytelnikowi wżyć się w to, o czym pisze, a dzięki postaci Penelope Keeling wzbudza w nim pragnienie posiadania takiej osoby w swoim życiu - kogoś, do kogo zawsze można zadzwonić albo przyjechać, porozmawiać o błahostkach i problemach egzystencjalnych, usłyszeć coś mądrego, nieoczekiwanego i wartego zapamiętania. Kogoś, kto zaraża swoją wewnętrzną siłą, dodaje otuchy, uspokaja. Ja posiadam, i gdyby nie ona, pewnie nie sięgnęłabym po tę książkę, dla mnie - wyjątkową. 

+

  • Penelope Keeling i jej dom,
  • robienie tego, czego nawet najbliżsi się po Tobie nie spodziewają, ale wiesz, że uszczęśliwi Cię bezgranicznie,
  • wplatanie opowiadań o przeszłości,  
  • déjà vu,
  • czar czerwonej sukienki, 
  • wyrozumiałość dla irracjonalnego uczucia, że spodziewa się kogoś spotkać za progiem, mimo świadomości, że go już dawno nie ma, i inne przejawy empatii,
  • werandy, ogrody i kwiaty, wszędzie kwiaty,


-

  • ludzie, którzy przeliczają innych na pieniądze, dalsi i bliżsi, 
  • żniwa wojny i nieubłagany los,
  • zakończenie - chciałoby się inne… 


Komu polecam?
“Poszukiwaczy muszelek” polecam matkom i córkom, a nawet babciom i wnuczkom. To saga rodzinna dla tych, którzy cenią silne bohaterki z grubą skórą i wielkim sercem, tolerancyjne, ale w żadnym wypadku naiwne. Jeśli ktoś nie lubi nieustannego skakania z teraźniejszości w przeszłość, doceni przemyślaną kompozycję Pilcher. Nie polecam tym, którzy wolą podbijanie wielkiego świata od pielęgnacji własnego ogródka, w podwójnym tego słowa znaczeniu. Lektura idealna na kilka długich, spokojnych wieczorów


A może też...

"Ostatni list od kochanka" Jojo Moyes, fot. paratexterka © "Sekret listu" Lucinda Riley, fot. paratexterka © "Dziewczyna na klifie" Lucinda Riley, fot. paratexterka ©
"Rosyjska zima" Daphne Kalotay, fot. paratexterka © "Przedostatnie marzenie" Ángela Becerra, fot. paratexterka ©


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz