niedziela, 12 czerwca 2022

Sekret z szuflady

"Tajemnice Fleat House" Lucinda Riley, fot. paratexterka ©
"Tajemnice Fleat House" Lucinda Riley


Kto wie, czy "Tajemnice Fleat House" ujrzałyby światło dzienne, gdyby przeznaczenie było dla autorki łaskawsze. W końcu powieść przeleżała w szufladzie naście lat, zanim rodzina Lucindy Riley zdecydowała się na publikację. Uwielbiana za klimatyczne, wciągające i przepełnione tajemnicami historie Riley poszła w ślady stworzonych przez siebie postaci, ukrywając przed światem kryminał, który jest imponującym dopełnieniem jej przedwcześnie zakończonej twórczości.


Jeśli komuś książki Riley nie są obce, zdołał zauważyć, chociażby w "Sekrecie listu" czy "Pokoju motyli", predyspozycje autorki do kreowania kryminalnych klimatów. Te wszystkie tajemnice, przemilczenia, tuszowania i wyrzuty sumienia przewijał się już we wszystkich powieściach autorki, ale w "Tajemnicach Fleat House" posuwa się ona dalej o ten jeden najistotniejszy krok: kiedy zagadka kryminalna wreszcie wychodzi na pierwszy plan, talent Lucindy Riley do tego typu literatury rozkwita.


Autorka zdobywa czytelnika prologiem. Bo kto by nie chciał się dowiedzieć, jak i dlaczego to się stało? Ja chciałam od razu, dlatego ucieszyło mnie towarzystwo głównej bohaterki: kompetentnej, zdeterminowanej i – nie mogło być inaczej – ukrywającej coś, co wyrzuciło ją na prowincję, z dala od Londynu. Chyba nie można się od samego początku domyślić, kto co, ale co ważniejsze, mimowolnie zaczyna się kombinować nad rozwikłaniem zagadkowego zgonu w internacie, w którym nie mówi się o wszystkim. Wartka akcja wciąga od razu, mnie nie wypuszczała do tego stopnia, że miałam opory przed przerwaniem lektury na czas posiłku – pewnie gdyby było to mój egzemplarz, czytałabym przy jedzeniu... 


dla odmiany po polsku, czyli "Tajemnice Fleat House" Lucinda Riley, fot. paratexterka ©
Nie zasnęłam, dopóki nie skończyłam, a takie czytanie zdarza mi się zdecydowanie za rzadko. Podobało mi się wszystko: i "grające" postacie, i ich nie zawsze oczywiste relacje. Odpowiadało mi subtelne lawirowanie między głównymi miejscami akcji, nie zauważyłam zwlekania ani luk w historii. Wszystko składało się w spójną całość, przy czym autorka pozostawiałam tu i ówdzie wskazówki dla bardziej zaangażowanych czytelników. Ja na pewno nie wyłapałam wszystkich, ale na niektóre rzeczy wpadłam, zanim wyszły na jaw, co było dla mnie dodatkową frajdą. Choć fakt, że w czymś się nie połapałam, wcale nie wpływał negatywnie na lekturę! 

Polecam "Tajemnice Fleat House" i wiernym fanom autorki, i tym, którzy Lucindę Riley mają tylko za autorkę popularnych powieści obyczajowych – i jednych, i drugich czeka zaskoczenie. Jak mniemam, pozytywne. A przed nami niestety już tylko zwieńczenie historii "Siedmiu sióstr", zapowiedziane na 2023 rok przez syna autorki, który dokończy dzieło jej życia. Wielka szkoda.


W mojej prywatniej biblioteczce twórczość Lucindy Riley zajmuje szczególne miejsce. Pierwszą powieść jej autorstwa ("Das Orchideenhaus", czyli "Dom orchidei") dostałam w prezencie na 25. urodziny, czyli na wiele lat przed tym, jak Riley zyskała na popularności w Polsce. Może dlatego – poza "Tajemnicami Fleat House" – czytam ją i kompletuję po niemiecku. Brakuje mi już tylko kilku, a "Siedem sióstr" wreszcie zacznę czytać w lipcu. I to nie sama: pierwszy raz od czasu "Szklanego tronu" będę się wymieniać wrażeniami na gorąco z kimś wyjątkowo mi bliskim!


A może też…

“Das Schmetterlingszimmer”, czyli “Pokój motyli” Lucinda Riley, fot. paratexterka ©"Sekret listu" Lucinda Riley, fot. by paratexterka ©"Das Mädchen auf den Klippen", czyli "Dziewczyna na klifie" Lucinda Riley, fot. paratexterka ©

"Bez słowa", czyli “The Man Who Didn’t Call”, wydanie niemieckie - ”Ohne in einziges Wort”  Rosie Walsh, fot. by paratexterka ©

“Poszukiwacze muszelek” Rosamunde Pilcher, fot. paratexterka ©   

“Zakazany owoc” Jojo Moyes, fot. paratexterka © “Ostatni list od kochanka” Jojo Moyes, fot. paratexterka ©

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz