czwartek, 20 sierpnia 2015

Pro papier 24h

"Całodobowa księgarnia pana Penumbry" Robin Sloan


Mojej Siostrze

Autor - dotychczas nieznany; książka - wcześniej nienapotkana (a trzeba dać wiarę, że chyba każdy bibliofil chwyta każdą książkę z książkami na okładce albo w tytule)… Wrażenie - wow. Gdyby coś takiego podsuwano współczesnej młodzieży, jaką szkicują statystyki - zamiast w przedbiegach zawalać laików arcydziełami literatury i "sprawdzonym" kanonem lektur - może i by w magię książek uwierzyła. Za to starsi czytelnicy, nawet jeżeli całość ostro skrytykują, ale przebrną przez tą powieść z przymrużeniem oka, zobaczą na ostatniej stronie siebie. Kiedy główni bohaterowie balansują między książkami drukowanymi a mocą komputerów, autor (informatyk) w sposób szczery, przerysowany i nawet nieco naiwny próbuje znaleźć wspólny mianownik, rację bytu nowego i starego. Dziwactwo "Całodobowej księgarni pana Penumbry" wciąga i nie wypuszcza, szachując finalnym akapitem. Spróbować nie kosztuje.


W internecie trafić można na wiele krytycznych komentarzy, ale ja należę do czytelników, którzy po spędzeniu godzin z określoną książką, starają się wyciągnąć z niej coś wartościowego. Ostatnia strona autentycznie mnie rozbroiła, będąc swoistym lustrem, w którym mol książkowy zobaczy swoje lekko zawstydzone odbicie. Może i za rok, a nawet miesiąc szczegóły fabuły pochłoną czeluści czytelniczej pamięci, ale wizja regałów ciągnących się kilka metrów w górę i ich dostępność przez całą dobę będą jak żywe. 

Czego szukasz w tej książce?



Debata, swobodnie problematyzowana przez Sloana, ciągnie się za ludzkością od zarania dziejów. Słowo, pismo, druk, aż w końcu komputery - zwolennicy i przeciwnicy, szarlatani, wizjonerzy, geniusze… Dyskusje trwają do dzisiaj i trwać będą, bo historia lubi się powtarzać. Bądźmy szczerzy: kto sięgnie po "Całodobową księgarnię pana Penumbry", licząc na ambitne analizy aktualnego stanu rzeczy? Albo z innej strony: czy jakakolwiek wersja Cmentarza Zaginionych Książek mogłaby dorównać oryginałowi Zafóna? Na ile fantazji pozwoli się początkującemu pisarzowi? Podobne oczekiwania implikują rozczarowanie, dlatego na wstępie proponuję solidną dozę ciekawości. Zwłaszcza, że jest to pierwsza powieść amerykańskiego autora, z wykształcenia informatyka, który jeżeli akurat nie pisze, to szlaja się po nowych technologiach. I jak sam dodaje, ma do wypełnienia pewną bardzo ważną misję… 

Dałam mu szansę, bo książkę dostałam. Wyobrażacie sobie pójść do specjalistycznego sklepu w celu wybrania dla kogoś czegoś wyjątkowego, co mu się spodoba (i czego nie ma ani nie zna)? Wiedząc, że ten ktoś takie sklepy przekopuje regularnie? Wchodzicie i nie wiecie, od czego zacząć? W przypadku mojego egzemplarza akcja była podobna, stąd dedykacja i to szczególne 'dziękuję'! Jestem pełna podziwu dla wyczucia, bo prezent trafiony w 100%. Przekonajcie się sami. 

Peany ku Penumbrze


Clay, dyplomowany grafik, traci pracę jako webdesigner/marketingowiec. Do tytułowej księgarni wchodzi przypadkiem i szczerą odpowiedzią na legendarne pytanie Penumbry przełamuje pierwsze lody. Wciśnięta między wysokie zabudowania San Francisco świątynia książek, wyższa niż szersza, czynna jest 24h. Poza trzema zmianami i trzema (nie)naruszalnymi zasadami żadne reguły nie wydają się jasne. Książki na sprzedaż zajmują zaledwie przedsionek, skompletowane są chyba tylko zgodnie z widzimisię właściciela. Największą zagadkę dla znudzonego codziennością Clay'a stanowi Zaplecze i klienci wpadający o niemożliwych porach, z żądzą w oczach, porywający konkretny egzemplarz i znikający szybciej niż się pojawili. Coś musi być na rzeczy - zwłaszcza, że Penumbra oczekuje dokładnych wpisów w rejestrze po każdej takiej wizycie. Z uwzględnieniem samopoczucia, komentarzy i wizualnych niuansów… 

Autor podtrzymuje ciekawość znośną chwilę, bo kto w takich warunkach spokojnie usiedzi na miejscu? Clay szybko orientuje się, że specjalne egzemplarze z Zaplecza zawierają ciągi znaków nie do odszyfrowania. Marketingowym trickiem zwabia do królestwa Penumbry Kat, googlerkę z prawdziwego zdarzenia, z którą trafia na trop tajnej organizacji z 500-letnią tradycją - Niezłomnego Grzbietu. Papier zaczyna być digitalizowany, litery deszyfrowane, dane z rejestrów przeistaczają się w model 3D. Stare i nowe zakleszcza się, ciągnąc za sobą nieplanowane konsekwencje, aż Penumbra puszcza parę. Nie ma wyjścia, skoro młodzi rozgryźli Zagadkę Założyciela szybciej niż ktokolwiek do tej pory.

Penumbra to człowiek, który kocha książki i dla nich żyje, a przy tym strażnik sekretów, mający odwagę otworzyć oczy na nowe możliwości. To pracodawca inspirujący i dający pole do popisu, jednocześnie mentor, który potrafi zarażać własną wizją i bez słowa porywać do działania. Posiada ogromną wiedzę, lecz umie uczyć się od innych, choćby młodszych. Otwarty umysł i niespokojny duch, wzbudzający podziw. Robin Sloan wykreował typ człowieka, jaki w dzisiejszych czasach mógłby dominować. A jednak…  

Nie ma dzisiaj bez Google'a


Trudno nie skusić się na googlowanie, przynajmniej w dwóch powodów: żądzy wiedzy i weryfikacji przedstawionych faktów. Wszystko to autor wplata w procesy, o jakie Google'a można by podejrzewać. Przyznaję, że postawa Kat i innych googlerów, ich pogoń za nieśmiertelnością, wrodzony geniusz i wizje niezrozumiałe dla zwykłych śmiertelników, to pozycja skrajna. Podobnie jak zagorzały tradycjonalizm, uosabiany przez Pierwszego Czytelnika Corvinę, dopuszczający jedynie sprawdzone przez wieki metody i bezkrytycznie wielbiący druk. Ale czy naprawdę nie ma nic pośrodku…? Typowałabym na Penumbrę i Clay'a, a ich trudno nie darzyć ich sympatią. Zgadzam się, że ich historia to przednia literacka przygoda, ale największym jej walorem są impulsy, popychające czytelnika do działania, obojętnie czy będzie to przekopywanie własnej pamięci, czy zasobów najpopularniejszej przeglądarki. Googlując Geritszoona (kursywa z szeryfami) i (niestety) "Kroniki smoczych pieśni", trafiłam na rewelacyjny paratext: precyzyjną czytelniczą mapę - crossmedialny projekt uczniowski, jedyny w swoim rodzaju przewodnik po "Całodobowej księgarni pana Penumbry", rewidujący fakty, dostarczający dodatkowych informacji, inspiracji i oczywiście linków. Świetny. Da się? A wszystkiemu winna książka… 

Jeszcze tydzień temu błądziłam myślami po ledwo zaludnionej wyspie gdzieś na Atlantyku; teraz (o nieludzkiej porze) chętnie odwiedziłabym czynną księgarnię, żeby chociaż pobyć wokół stosów książek, wchłonąć ich zapach albo pooglądać co mi wpadnie w oko; na dobranoc może zajrzę do szafy Ikea, za tydzień pogłówkuję z Mikaelem Blomkvistem, za miesiąc… itd., itp. To jest właśnie to. Każda książka żyje własnym życiem, a czytelnik razem z nimi… Magia na wyciągnięcie ręki, dostępna całą dobę.

+

  • pionowa księgarnia, podziemna biblioteka i tajne stowarzyszenie, o których wiadomo nielicznym,
  • książka (i SW) kontra Google,
  • wgląd w krypto-, typo- i inne -grafie,
  • co do miłości to bym nie przesadzała, ale piękna historia pasji i przyjaźni, które przetrwają pokolenia,
  • Błękitny Ekran Śmierci, szafa grająca w niebie i inne… (tu mi boleśnie brakuje pasującego polskiego odpowiednika)… 'rozrywki' tylko dla wtajemniczonych
  • przystępny, współczesny język, który przyśpiesza lekturę (skanowanie?),


-

  • spekulacje snute przez głównego bohatera, niepoważne i dyskredytujące nawet jako ewidentne hiperbole,
  • fizyka cycków i inne absurdy
  • no dobrze - epilog, ale to już przecież nie historia właściwa…


Komu polecam? 
Radzę spróbować każdemu, kogo skusi okładka, blurb (minus miłość), a zwłaszcza sam pomysł całodobowej księgarni. Polecam młodym i niezdecydowanym, dla których książki nie są pierwszym wyborem w wolnym czasie, ale też starszym, którzy spróbują swoich sił w slangu i budowaniu pomostu między pokoleniami. "Całodobowa księgarnia pana Penumbry" powinna przypaść do gustu wąchającym książki i główkującym. Nie polecam czytelnikom, spodziewających się amerykańskiego odpowiednika Cmentarza Zaginionych Książek albo starszej lub młodszej wersji Roberta Langdona. Miłośnicy faktów, logiki lub zajmowania konkretnych stanowisk w określonych kwestiach mogą być poirytowani, a lektury raczej nie przetrwają. Pierwsza propozycja Robina Sloana to lekka lektura dla ciekawskich, szanujących osiągnięcia ludzkości, a jednak niespokojnie węszących w internetowych trendach… Chętnie sprawdzę, jaka będzie druga.

A może też...

Vis verbum i Klub Trzynastu

"Głosy przeszłości" Elia Barceló








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz