sobota, 25 kwietnia 2020

Viva Kolonia!

“Erasmus Deutsch” Jacek Kafel, fot. paratexterka © “Erasmus Deutsch” Jacek Kafel


Kolonia – niepisana stolica NRW, piątej pory roku, szeroko pojętej swobody i tabunów studentów, pielgrzymujących z drugiego końca świata. Wśród Polaków też ma swoich fanów, a przynajmniej odkrywców. Bohater “Erasmus Deutsch”, zgłębiający życie Tyberiusza do swojego doktoratu, trafia w kolońskie zakątki, o których nie piszą w przewodnikach. Kafel rozbraja spostrzegawczością, taktownie usuwając się w cień na czas autorefleksji. Oddaje hołd miastu, nawet jeśli nie zawsze jest do śmiechu.


“Erasmus Deutsch” powinna być dołączana przez Uni zu Köln do ekwipunku dla zagranicznych studentów na pierwszy tydzień semestru, zwłaszcza tych z Polski. Albo chociaż wypożyczana. Jacek Kafel stworzył powieść opartą na sytuacjach, które zdarzały się i w dużej mierze nadal mogą zdarzyć polskim student(k)om, szukającym szczęścia ‘na zachodzie’. Jednocześnie posilił się koincydencją takiego kalibru, że w pierwszym momencie wątpi się w jej wiarygodność, ale potem jednak myśli: czemu nie? Tak jak wszystkie drogi prowadzą do Rzymu, niektóre po prostu muszą przejść przez Kolonię.

(Za)Mieszanie (wspomnień)


I love Köln, co tu dużo mówić... “Erasmus Deutsch” Jacek Kafel, fot. paratexterka ©
Od postawienia stopy na kolońskiej ziemi po karty rodzinnej historii, której nie zdążyło się poznać z pierwszej ręki – “Erasmus Deutsch” to podróż Franka Motowidełko, wybiegająca daleko poza mury uniwersytetu i plany, które snuł, kiedy tłukł się autokarem po A4 w stronę świetlanej przyszłości naukowej. Ludzie, których spotyka; sytuacje, w których się (nie) odnajduje; aż w końcu miejsca, które po pewnym czasie zaczynają mu się kojarzyć (z czymś/kimś konkretnym); wszystko to jest nośnikiem atmosfery tak charakterystycznej dla Kolonii, że może być rzewnie wspominana jeszcze lata po pobycie w tym mieście.

Poza katastrofami z życia gościnnego studenta, Jacek Kafel pokątnie porusza całkiem poważny temat tożsamości narodowej, który nieuchronnie ociera się o historyczne losy Polski i Niemiec. Posługując się fikcyjnymi postaciami, autor pokazuje, jak jedni na obczyźnie się odnajdą, a inni nawet nie będą chcieli spróbować. On łapie chwile ulotnej radości bohaterów chyba tylko po to, żeby wykazać, że szczęście niektórych z nich jest zupełnie gdzie indziej, choćby długo się do tego nie przyznawali. Mnie to dziwi… Akurat w Kolonii na poczucie wyalienowania nie ma miejsca, bo tam mało kto jest stamtąd. Zatem ‘niebycie stąd’ odczuwalne jest na własne życzenie.

Powroty do przeszłości


Wątek dziadków Pii i Franka dowodzi, jak dalekosiężne skutki może mieć zbyt długie milczenie i jak pewne wybory ciągną się za człowiekiem przez całe życie. A historia zatacza koła, czy się tego chce, czy nie. Oprócz kilku ekskursów do innych miejsc i czasów, “Erasmus Deutsch” krąży między Kolonią roku 2010 a Linz schyłku wojny. Powieść niedostrzegalnie nabiera powagi, która utrudnia bohaterom spojrzenie sobie w oczy. Rusza i daje do myślenia, choć frywolny początek na to nie wskazywał. 

Jestem zachwycona. Gdybym miała napisać taką książkę, chciałabym, żeby odbierano ją tak, jak ja podczas lektury “Erasmus Deutsch” i po jej zakończeniu. Niektóre cechy mojego charakteru nie pozwalają mi puścić autorowi płazem zaginania czasoprzestrzeni i drobnych niedociągnięć językowych (E.T.A. Hoffmann, Keinohrhasen, Acherner Weiher…), książkę oceniam jednak na 5 z plusem. Dla języka powieści (polskiego, choć dodatkowy plus za tłumaczenia w stopkach) brak skali – poziom mi zaimponował, niekiedy nakazał pokornie spuścić uszy. Podobał mi się wątek współczesny i wojenny, wybuchałam śmiechem i wzruszałam się. Feeria emocji, niczym kolory kolońskiego karnawału (który akurat mojego serca nie skradł). Z własnych wspomnień trzeba mnie było wyrywać. Czytając, jakbym cofnęła się w czasie. 

Co mogę powiedzieć? Przygotujcie się na niespodziewane. Niepoprawnie polecam, ale powinniście zrozumieć, że w tym przypadku nie potrafię obiektywnie.

szłambym, “Erasmus Deutsch” Jacek Kafel, fot. paratexterka ©Moje miasto, czyli paratexteska dygresja


Macie tak, że ledwo zarysuje się Wam jakieś miasto na horyzoncie, czujecie, jak rośnie Wam serce…? Sama nie wiedziałam, że tak mam, dopóki nie poczułam: wjeżdzając do Kolonii właśnie i widząc wieże katedry, majaczące nad drzewami przed zjazdem na Deutz. Od kiedy pamiętam, było “Katedra pierwsza! (A ja zawsze drugi [względnie trzeci, tzn. ostatni])”, nieformalne hasło rozpoczęcia wakacji w dzieciństwie. Sporo później studnia – fakt, w paskudnym klocku, jakim jest Philosophikum, albo spiętym Hauptgebäude – czas tak beztroski, że teraz trudno mi go sobie nawet wyobrazić. Oczywiście przed zajęciami i po nich, choć samo studiowanie też było przyjemne.

Nie wiedziałam, co w tej Kolonii miałam, aż nie wyjechałam. Określenie Wahlheimat pasuje idealnie – jedno z tych niemieckich słów, które może i można przetłumaczyć, ale najlepiej poczuć. Bez wdawania się w szczegóły, życzę takiego uczucia każdemu.

  • mądrości Kolonii (w tłumaczeniu własnym?),
  • język, zdania tasiemce, spostrzegawczość, dowcip, sarkazm i styl ogólnie,
  • płoche “r”, A wie Adolf, Y i Z na klawiaturze, Flanagan’s, nostalgia na Skype, niemiecki Linda itd., itp., 
  • spotkanie się obu historii,
  • zakończenie,

  • chaos chronologiczny (Historisches Archiv; ni stąd, ni zowąd 2015; wiek bohatera), który uwierał mnie bardziej niż niemieckojęzyczne niedopilnowania.


Komu polecam?

Bez zastanowienia polecam “Erasmus Deutsch” każdemu, kto wybiera się postudiować w Kolonii, a może i nawet w “wiosce nad Düssel”. Myślę, że autor uchwycił wiele niuansów, które wpadają w oko na dzień dobry, ale o których można zapomnieć po dłuższym czasie mieszkania w Kolonii, dlatego książka pewnie przypadnie do gustu także Polakom, którzy wybrali to miasto z sobie tylko znanych powodów. Losy rodzin bohaterów zainteresują każdego, kto kiedykolwiek słyszał od krewnych historie, o jakich czyta się w książkach. Nie polecam chyba tylko tym, którzy za niekwestionowaną stolicę NRW uznają Düsseldorf – bo przecież się nie godzi… A tak na poważnie, to w pełni zdaję sobie sprawę z tego, że kocham to miasto w dużej mierze ze względu na członków mojej rodziny, którzy je wybrali, ledwo zaczęłam łazić po świecie. Siląc się na obiektywność: wydaje mi się, że coś w sobie jednak ma, ta Kolonia…


A może też...

“Jeszcze się kiedyś spotkamy” Magdalena Witkiewicz, fot. paratexterka © “Ostatni list od kochanka” Jojo Moyes, fot. paratexterka © “Palmy na śniegu” Luz Gabás, fot. by paratexterka ©

“Dziedzice ziemi” Ildefonso Falcones, fot. paratexterka ©  

"Czarownice z Pirenejów" Luz Gabás,  fot. paratexterka © "Gaudi. Geniusz z Barcelony" Gijs Van Hensbergen, fot. paratexterka ©"Grand" Janusz Leon Wiśniewski, fot. paratexterka ©

2 komentarze: