środa, 17 czerwca 2020

Zawsze trzy

“Nomen omen” Marta Kisiel, fot. paratexterka ©
“Nomen omen” Marta Kisiel


Druga część wrocławskiego cyklu Kisiel na dzień dobry tonie w Odrze, po czym cichaczem czerpie z motywów mitologicznych, lecz bez uszczerbku na wyjątkowości własnej historii. “Nomen omen” z powodzeniem można uznać za jedno z żywiołowych źródełek, obdarowujących polską fantastykę zawsze pożądanym orzeźwieniem. Dając się porwać opowieściom tej autorki, poznaje się Wrocław, jakiego zwykły mieszkaniec zwyczajnie znać nie może.


“Nomen omen” to jeszcze nie ta niecierpliwie oczekiwana “Toń 2”. Jeśli pierwszy tom tego cyklu porywał, to drugi jest jak swobodne dryfowanie, które tylko momentami poddaje się prądowi. Panująca atmosfera pozwala bardziej skupiać się na języku i cieszyć trafnymi tworami, niż głowić nad tym, co będzie się dziać. A coś się jednak dzieje.

Po nitce do kłębka


Wrocław(ie), “Nomen omen” Marta Kisiel, fot. paratexterka ©
Historia nie zaczyna się tam, gdzie się skończyła w pierwszej części. Nie zaczyna się nawet na początku, tylko w momencie wprowadzającym chyba najwięcej mętliku w całym “Nomen omen”. Zabieg ten na pewno zwraca uwagę czytelnika, ale może zniechęcić bądź ukierunkować, a potem już nie będzie tak łatwo zmienić pierwszego wrażenia. 

Bohaterowie o dziwnych (i żeby tytułowi stało się zadość: wymownych) imionach, całkiem zwyczajnych przywarach i zupełnie niezrozumiałych relacjach z losem są wystarczająco interesujący, żeby przymknąć oko na powolny rozwój wypadków. Chociaż może w tym czar, że historia postępuje, mimo że odbiorca nie jest tego do końca świadomy? Dodatkowo wzmianki o Breslau wzbogacają wątek współczesny, jednocześnie go ukierunkowując. Kołowrotek się kręci w nastroju ogólnej sympatii, okazyjnie przeganianej przez ironię albo inne chlusty zimnej wody. Całokształt wiernie obrazuje willa przy Lipowej 5: z zewnątrz tajemnicza i odrobinę odstraszająca, po przestąpieniu progu omamia swoimi dziwactwami tak, że świata bez nich nie ma.

Lekturę “Nomen omen” wspominać będę dobrze, choć nie zafundowała mi takich zawirowań, na jakie liczyłam. Ostatnio albo wzrosły moje wymagania, albo wybieram nie do końca właściwe książki. Te spod pióra Kisiel mają swoje 'coś', ale tym razem długo trwało, zanim to dostrzegłam. W dodatku nadal nie wiem, jaki jest związek między “Tonią” a “Nomen omen”, ale skoro autorka podaje taką kolejność czytania, to zdałam się na nią. Może już niedługo wszystko wypłynie na powierzchnię… Liczę na “Płacz”!


  • wykwintny język, wyszukanie kombinacje, wyrazistość przekazu, a zwłaszcza humorystyczne subtelności,
  • Babcia, przez wielkie B, bez żadnego ‘ale’,
  • nieoceniona rola rodzeństwa (obu płci) w życiu dziecka, małolata i właściwie dorosłego człowieka,
  • przewrotności (i szarości) życia,


  • stonowane tempo
  • brak momentów, w których świat wokół znika, bo dzieją się takie rzeczy, że nie rejestruje się nic innego.

Komu polecam? 

Polecam wszystkim, którzy nie stronią od fantastyki i/albo mają coś wspólnego z Wrocławiem, a już na pewno kolekcjonerom rarytasów wśród rodzimych piór. “Nomen omen” może zmęczyć żądnych wrażeń czytelników, przyzwyczajonych do śmigającej akcji i spektakularnych efektów. Choć nie ma co psioczyć, do ostatniej kropli łzy…


A może też...

“Toń” Marta Kisiel, fot. paratexterka © “Płacz” Marta Kisiel, fot. paratexterka ©

“Wiedźma” Anna Sokalska, fot. paratexterka © “Żertwa” Anna Sokalska, fot. paratexterka © “Kuglarz” Anna Sokalska, fot. paratexterka ©

“Szeptucha” Katarzyna Berenika Miszczuk, fot. by paratexterka © “Noc Kupały” Katarzyna Berenika Miszczuk, fot. by paratexterka © “Żerca” Katarzyna Berenika Miszczuk, fot. by paratexterka © 
“Przesilenie” Katarzyna Berenika Miszczuk, fot. by paratexterka ©“Jaga” Katarzyna Berenika Miszczuk, fot. paratexterka © 

 "Zaginiona" Andrzej Pilipiuk, fot. paratexterka ©

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz