niedziela, 1 listopada 2020

Nie w planie

“Dwa dni w Paryżu” Jojo Moyes, fot. paratexterka ©
“Dwa dni w Paryżu” Jojo Moyes


Miesiące miodowe, które dzieli prawie wiek; części garderoby spełniające zadanie zgoła inne, niż ich pierwotne przeznaczenie, aż w końcu ludzie przewracający życie do góry nogami – Moyes pokazuje, jak cieszyć się chwilą, z tym że nie w sposób, do jakiego przywykli czytelnicy jej słodko-gorzkich powieści. “Dwa dni w Paryżu” są jak migawki, mające dać do myślenia, albo jak magia momentów, która nie chce przeminąć. Chwile uchwycone, ale ulotne, chociaż może i odwrotnie? Kwestia perspektywy. 


O czym są “Dwa dni w Paryżu”? 


Z właściwą sobie swobodą Jojo Moyes zabiera czytelnika na poszukiwanie wyjątkowości w życiu zwykłych ludzi. Pokazuje, jak dostrzegać to, co prawdziwie wyjątkowe, czy to w Paryżu, przypadkowym sklepiku, muzeum, taksówce, czy na lotnisku. Te zaklęte chwile są punktami zwrotnymi dla różnorodnych, choć przeważnie kobiecych postaci. Jedne odnajdują dopełnienie w kimś, inne w sobie, jednak każdą z nich życie potrząsa, otwiera im oczy – czy tego chcą, czy nie.


Dlaczego ta książka?

unboxing kontrolowany, czyli “Dwa dni w Paryżu”, "Pieprzyć to!" i Baton, fot. paratexterka ©

Moim ostatnim prezentem urodzinowym były (m.in.) książki Moyes, których brakowało mi do kompletu. Naturalną konsekwencją było to, że rzucę się na kolejną wydaną w Polsce, ledwo o niej usłyszę. Czy to przez męczący rok, czy przytłaczająca ciemnicę za oknem, potrzebowałam czegoś w stylu Jojo Moyes. Mogła to być któraś ze starszych powieści, ale pazerność bibliofilki zwyciężyła…


W moim guście


“Dwa dni w Paryżu” warte były utraty poczucia czasu, bo przypomniały najlepsze powieści Moyes: nie taki był plan, ale jednak stało się, a jak już zaczęło się dziać, to się dzieje, i wciąga, i najlepiej tak bez końca. Podobał mi się też “Miodowy miesiąc w Paryżu”, emocjonalna ponadczasowość i drogi, które nieoczekiwanie trzeba przebyć samotnie. Zaskoczyły mnie “Pończochy”, wzruszył “Zeszłoroczny płaszcz”, ale…


Albo i nie (dla mnie)


nie cierpię opowiadań! Myślałam, że dałam się wciągnąć w powieść, a tu taka niespodzianka. Nie lubię (takich) niespodzianek. Mój zawód podwoił fakt, że pierwsze opowiadanie było tak długie, że nawet nie wpadłam na pomysł sprawdzenia ilości rozdziałów. Dałam się wciągnąć i tym samym nabrać. Wielka szkoda, bo ta historia miała potencjał na powieść. Inne przeczytałam już nie tak chętnie, bo poza opowiadaniami Wiśniewskiego, które rozbrajają mnie bez względu na objętość, w opowiadaniach odnaleźć się nie umiem. Nie wiem, czy to może Moyes nie zdążyła się rozkręcić, czy ja przestałam chcieć się wkręcić. Dopiero za drugim razem zauważyłam w blurbie jedno małe słówko sugerujące, że “Dwa dni w Paryżu” to zbiór opowiadań. Myślę, że powinno zostać to bardziej wyeksponowane.


Komu polecam? 


“Dwa dni w Paryżu” to dobry pomysł na zaznajomienie się z Jojo Moyes albo na prezent (Mikołajki? Walentynki? Dzień Kobiet?) dla przedstawicielki płci pięknej, chętnie chowającej nos w książce. Nie polecam, jeśli ktoś – podobnie do mnie – z wypiekami czeka na nową powieść Jojo Moyes i ma nierozwiązywalny problem z książkami kończącymi się za szybko. Chociaż jak już ktoś przeczytał wszystko, to chyba lepsze opowiadania, niż nic? Jak już wspomniałam we wstępie – rzecz gustu.


A może też…

“Zakazany owoc” Jojo Moyes, fot. paratexterka ©  “Srebrna Zatoka” Jojo Moyes, fot. paratexterka ©
“Światło w środku nocy” Jojo Moyes, fot. paratexterka ©“We wspólnym rytmie” Jojo Moyes, fot. paratexterka © “Ostatni list od kochanka” Jojo Moyes, fot. paratexterka ©
 "Moje serce w dwóch światach" Jojo Moyes, fot. by paratexterka © "Kiedy odszedłeś" Jojo Moyes, fot. by paratexterka © "Zanim się pojawiłeś" Jojo Moyes, fot. by paratexterka ©

“Das Schmetterlingszimmer”, czyli “Pokój motyli” Lucinda Riley, fot. paratexterka ©"Sekret listu" Lucinda Riley, fot. by paratexterka © "Das Mädchen auf den Klippen", czyli "Dziewczyna na klifie" Lucinda Riley, fot. paratexterka © 

“Koniec samotności” Janusz Leon Wiśniewski, fot. paratexterka © "Bez słowa", czyli “The Man Who Didn’t Call”, wydanie niemieckie - ”Ohne in einziges Wort”  Rosie Walsh, fot. by paratexterka ©

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz